Miraculum FanFiction: Tamten Dzień - cz. 22
- Śniadanie było przepyszne, ale
w życiu się tak nie umęczyłem. – skomentował Adrien, kiedy weszli do pokoju
Marinette, zostawiając rodziców na dole.
---
Tamten Dzień cz. 21 <- Poprzednia część | Następna część -> Tamten Dzień cz. 23
- Umęczyłeś? – podchwyciła
Marinette, zamykając klapę.
- No, być tak blisko ciebie i
musieć się pilnować.
- Nie musiałeś się pilnować. –
odpowiedziała, podchodząc do niego.
- Wierz mi, musiałem. –
uśmiechnął się, obejmując ją mocno.
- Mmmm…
- Znów to robisz.
- Co takiego?
- To swoje „mmmm”.
- Nie robię tego specjalnie.
- Mmmm. – kiwnął głową z
powątpiewaniem.
Z dołu dobiegł ich kolejny wybuch
śmiechu.
- Moja mama chyba w życiu nie
śmiała się tak dużo, jak przy was. – wyznał Adrien.
- Nie śmiała się tyle przed
zniknięciem? – zdziwiła się Marinette.
- Nie pamiętam, żeby w ogóle dużo
się śmiała. Jakoś tak na nas działacie…
- Jak to działamy? – uśmiechnęła
się i mrugnęła do niego.
- Uszczęśliwiająco. –
odpowiedział, rumieniąc się nagle.
- Yhm… - mruknęła, przytulając
się do niego. – Też działasz na mnie… hmm… uszczęśliwiająco.
- Czepiasz się. – zachichotał.
- A ty strasznie marnujesz czas
na gadanie. – westchnęła, przewracając oczami. – Zaraz nas zawołają na dół, a
ty się wstydzisz mnie całować przy rodzicach, i…
Przerwał jej pocałunkiem. Miała
rację. Tracili czas na gadanie. Objął ją mocno, a ona wspięła się na palce i
zanurzyła dłonie w jego włosach. Mruknął z zadowoleniem. Ta chwila mogłaby
trwać wiecznie.
Z dołu dotarł do nich kolejny
wybuch śmiechu. Oderwali się od siebie i spojrzeli w podłogę, skąd dochodziły
odgłosy rozmowy dorosłych.
- Chodź na balkon. – szepnęła
Marinette i wzięła go za rękę.
Zupełnie jak wczoraj, choć
Adrienowi wydawało się, że minęły wieki od wczorajszego popołudnia. Zaraz też
sobie przypomniał, co znajduje się na antresoli i co tam prawdopodobnie jest
poskładane w kostkę, i w jakim kształcie jest poduszka. Zarumienił się na samo
wspomnienie własnych myśli, które wczoraj przy okazji przechodzenia tamtędy
wkradły się do jego głowy.
Marinette spojrzała na niego
pytająco, bo stał wrośnięty w podłogę, zamiast pójść za nią.
- No co jest? – spytała.
- Eee…
- Balkon, pamiętasz? Mam na
górze? – mrugnęła do niego.
- Pamiętam. Aż za dobrze.
- Nie rozumiem. – podeszła do
niego.
Ale on nie umiał znaleźć słów,
żeby powiedzieć jej, dlaczego nagle jest skrępowany, żeby przejść znów obok jej
łóżka, piżamy i kociej poduszki. Przypomniał sobie, co wczoraj mówiła o
napaleńcach. Co pomyśli o nim, kiedy wyjdą na jaw wszystkie jego pokręcone
myśli?
- Chodzi o to, że… - zaczął z
dziwną chrypką w głosie. – No wiesz…
- Nie mam pojęcia, Kocie. –
szepnęła.
- Ykhm… - odchrząknął. – No bo
widzisz… Hm… Jak by tu… Eee…
- No wykrztuś to wreszcie!
- No bo my tam musimy przejść
obok twojego łóżka! – powiedział w końcu, zamknąwszy oczy.
Marinette patrzyła na niego
zdumiona. Nagle jej twarz pokrył równie gwałtowny rumieniec, jak od dobrych paru
chwil zdobił twarz Adriena. Przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć.
- Chcesz powiedzieć… - urwała. – To
znaczy… Nie wiedziałam, że takie myśli przychodzą ci do głowy.
- Nie przychodzą! – zaprzeczył
natychmiast, ale jego pogłębiający się rumieniec przeczył słowom.
- No, ale wczoraj jakoś
przeszedłeś.
- No, łatwe to nie było. –
wyznał.
A ona nagle sobie przypomniała,
jak ciężko odetchnął zaraz po wejściu na balkon. Wtedy pomyślała, że to
dlatego, że mógł wreszcie odetchnąć świeżym powietrzem. Ale mając teraz pełen
kontekst sytuacji, zrozumiała, że przyczyna mogła być zupełnie inna.
Roześmiała się i zarzuciła mu
ręce na szyję.
- Ależ ja cię kocham, Adrien!
Jesteś rozkosznie słodki! – i pocałowała go.
- Masz poduszkę w kształcie kota…
- wymruczał po chwili.
Uśmiechnęła się do niego
kokieteryjnie.
- No, mam. A co?
- No nic. Wychodzi na to, że
lubisz koty.
- Teraz to dopiero odkryłeś,
Kocie? – zaśmiała się.
- No, miałem pewne podejrzenia,
ale dobrze jest zebrać dowody obiektywne.
- A mało ci jeszcze tych dowodów?
– spytała, znów stając na palcach.
- Nigdy dość. – uśmiechnął się i
pochylił, żeby ją pocałować.
Nie dane im jednak było wejść tym
razem na balkon, bo z dołu dał się słyszeć głos Emilie Agreste, wołający
Adriena.
Westchnęli oboje. Życie wdzierało
się w ich szczęśliwą bańkę mydlaną.
- Muszę lecieć. – szepnął. – Mamy
sporo do załatwienia.
- Powodzenia. – odszepnęła.
- Przyjadę do ciebie wieczorem.
Obiecuję. – powiedział, patrząc jej głęboko w oczy. – Chyba że mnie zamkną…
- Bardzo śmieszne, Kocie. Normalnie
boki zrywać… - skrzywiła się. – Lepiej dotrzymaj słowa i przyjdź.
- Przyjdę, Moja Pani.
I wyszedł.
---
Tamten Dzień cz. 21 <- Poprzednia część | Następna część -> Tamten Dzień cz. 23
Komentarze
Prześlij komentarz