Rozdział 2 - "Szkoła na Bani"
Następnego dnia obudziłam
się o świcie.
W pierwszej chwili nie
wiedziałam, gdzie jestem. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że leżę w moim
nowym pokoju, w nowym domu, w Zielonym. A obudziłam się tak wcześnie dlatego,
że okna mojego – MOJEGO, powtarzam! – pokoju wychodziły na wschód, a ja nie
miałam jeszcze zawieszonych zasłon, co musiało skutkować cudownie oślepiającym
blaskiem o bardzo nieprzyzwoitej godzinie.
Przez moment myślałam, że
może uda mi się zasnąć jeszcze na godzinkę, ale szybko doszłam do wniosku, że
po pierwsze nie pozwoli mi na to prześwitujące przez drzewa słońce, a po drugie
czułam już lekkie zdenerwowanie na myśl o pierwszym dniu w nowej szkole.
Zwykle wiedziałam
wcześniej, czego mogę się spodziewać. Do podstawówki szłam z koleżankami z
podwórka. O gimnazjum zrobiłam wywiad odpowiednio wcześniej. Teraz nie miałam
zielonego pojęcia, co mnie czeka. „Zielonego pojęcia” – to określenie było
bardzo na miejscu! Zastanawiałam się, czy uda mi się dopasować do ludzi,
których spotkam. Czy mnie zaakceptują?
Za dużo myśli zaczynało mi
się kłębić w głowie. Zerwałam się z łóżka i ubrałam się szybko w to, co miałam
pod ręką. Pomyślałam, że jak przejdę się na krótki spacer, wywietrzę z głowy
niepotrzebne niepokoje. Jak tylko pojawiłam się na dole, zmaterializował się
przy mnie Brutus. No tak, można się było spodziewać, że nie odpuści wspólnej
przechadzki! Wyszliśmy cicho przed dom.
Okolica była naprawdę
przepiękna! Nasz nowy domek stał na polanie otoczonej z trzech stron przez las
porastający Wzgórze Północne. Wczoraj, będąc na zamku, namierzyliśmy z Łukaszem
nasze nowe liceum. Znajdowało się na sąsiedniej górce i faktycznie, w linii
prostej wydawało się być dość blisko. Mieściło się w wielkim gmachu
przypominającym gigantyczny klocek porzucony na brzegu lasu porastającego
Wzgórze Wschodnie. Na pierwszy rzut oka sprawiało raczej przyjazne wrażenie.
Jak będzie w rzeczywistości, miałam się przekonać wkrótce.
Brutus przerwał mi
podziwianie krajobrazu i przypomniał o sobie. Odruchowo podrapałam go za
uszami. Ruszyliśmy leśną drogą w kierunku zamku. Celowo nie wybrałam
wczorajszej trasy, ponieważ chciałam obejrzeć nowy kawałek lasu otaczającego
nasz dom. Brutus biegał jak szalony wokół mnie. Najwyraźniej spodobała mu się
zmiana klimatu. W Dolinie nie miał tyle swobody.
Kiedy tylko pomyślałam o
Dolinie, zrobiło mi się przykro. Przypomniałam sobie o przyjaciołach, których
tam zostawiłam. Pójdą dzisiaj na rozpoczęcie rok szkolnego i będą się świetnie
bawić. Będą w grupie dobrych znajomych. A ja? Będę znała tylko własnego brata,
który oczywiście za żadne skarby świata nie przyzna się do mnie w szkole! Nie
pozwoliłam sobie na smutne myśli. Zawsze, w każdej sytuacji, starałam się znaleźć
jasną stronę.
Teraz pomyślałam, że
startowanie zupełnie od zera w nowym otoczeniu może przynieść wiele korzyści.
Jak na przykład to, że wreszcie pozbędę się widma kujona. Widma, które
prześladowało mnie od podstawówki. A wszystko przez to, że miałam dobre oceny,
choć często dostawałam je niesprawiedliwie. Bo szczerze mówiąc, mam więcej
szczęścia niż rozumu i wszystkie wiadomości jakoś zostają w mojej głowie bez
potrzeby nieustannego ich powtarzania. Rzecz jasna, nigdy nie oponowałam przed
otrzymaniem kolejnej piątki i może dlatego moi koledzy i koleżanki lubili mnie
nieco mniej, niż mogłabym na to zasługiwać. Jaśniej mówiąc – nie lubili mnie w
ogóle, a mogłabym zasługiwać choćby na obojętność.
Moim światełkiem w tunelu
była Agnieszka – najbliższa przyjaciółka, którą z takim żalem zostawiłam za
sobą...
Nagle moje wspominki
przerwało wołanie. Rozpoznałam głos mamy i czym prędzej zawróciłam ku domowi.
Brutus, choć niechętnie, posłusznie ruszył za mną.
- Gdzie byłaś? – zapytała mama. – Niepokoiłam się.
- Wyszliśmy sobie na spacerek. Myślałam, że
wszyscy jeszcze śpicie!
- Nigdy nie potrafię spać na nowym miejscu. To już
norma, że pierwszej nocy się nie wysypiam. – odpowiedziała mi mama i spojrzała
raz jeszcze na mnie jakoś tak ostrzegawczo, ale nie powiedziała nic na temat
mojego porannego spaceru. Zamiast tego objęła mnie ramieniem i szepnęła: – Chodź,
zrobię ci śniadanie.
- Dziękuję, mamo. – uśmiechnęłam się do niej. –
Idę umyć ręce.
Po śniadaniu znowu zaczął
się młyn. Wszyscy w pośpiechu szukaliśmy naszych odświętnych ubrań, każdy się
chciał umyć i uczesać. Nie obeszło się też bez awantury, kiedy mama
skonfiskowała Jadzi swoje kosmetyki i kategorycznie zakazała wszelkiego
makijażu. Może i jestem nieco staroświecka, ale w pełni się z nią zgadzałam.
Sama też nigdy się nie malowałam. Stwierdziłam, że mam jeszcze czas, żeby
niszczyć cerę. Zresztą, podobałam się sobie taka, jaką byłam: króciutkie ciemnobrązowe
włosy obcięte w pazurki, brązowe oczy, które i tak były schowane za okularami w
cienkich oprawkach. Twarz miałam drobną, a cerę szczęśliwie odporną na trądzik.
Zazwyczaj nie obwieszałam się biżuterią, ograniczając się tylko do kolczyków w
uszach i pierścionka, który dostałam od babci i miał dla mnie wartość sentymentalną.
Wreszcie wyszykowaliśmy
się wszyscy. Mama zapakowała nas do swojego samochodu i rozwiozła nas do
naszych szkół. Podstawówka Krzysia i Jadzi mieściła się w centrum Zielonego
naprzeciwko zabytkowego kościółka. Była to jedna ze szkół „tysiąclecia” i
wyglądała dokładnie tak samo jak pozostałe. Obok niej była hala sportowa, basen
i spore boisko. Do naszego liceum prowadziła stroma, ale szeroka ulica. Mama
musiała bardzo uważać, bo niemal całą jej szerokością ciągnęły do szkoły tłumy
licealistów.
Kiedy tylko mama zatrzymała
się pod szkołą, Łukasz szybko wysiadł. Oczywiście po to, żeby nie słuchać mamy,
która powiedziałaby mu, żeby na siebie uważał i że na pewno wszystko tu będzie
super! Jak zapewniał, był już za stary na takie sentymentalne wycieczki.
Mogłabym się założyć, że w głębi duszy wcale nie czuje się taki dorosły, za
jakiego się uważa.
- No, leć. – pospieszyła mnie mama. – Wszystko
będzie dobrze!
- Wiem, mamo! – uśmiechnęłam się do niej. No tak,
miałam rację. Na nią zawsze można liczyć.
- Powodzenia! – szepnęła mi, zanim wysiadłam.
Nie zdążyłam jej
odpowiedzieć. Zostałam wchłonięta przez otaczający mnie tłum. „Witaj w dorosłym
świecie...” – westchnęłam w myślach do samej siebie i posłusznie ruszyłam za
ludźmi, którzy najwyraźniej zgodnie zmierzali w kierunku boiska szkolnego.
Stanęłam sobie w cieniu
wielkiego drzewa rosnącego na skarpie. Miałam stąd świetny widok na całe
boisko. A przy okazji panował tu miły cień. Jakoś nie przepadałam za
przebywaniem na otwartej przestrzeni, kiedy słoneczko mocno przypiekało. Od
razu robiło mi się słabo. Mimo że była dopiero dziewiąta, słońce już świeciło
mocno i w powietrzu panował nieznośny zaduch. Podejrzewałam, że skończy się to
jakąś porządną burzą.
Na szczęście znalazłam
sobie cudowny azyl. Widziałam, jak wiele osób ściska się serdecznie i z
przejęciem opowiada sobie o wakacjach. Od razu rozpoznawałam pierwszoklasistów,
bo z reguły stali z boku i patrzyli niepewnie wokół siebie. Byłam ciekawa, czy
ja też tak wyglądam. Namierzyłam też mojego brata – już stał w grupie jakichś
chłopaków i coś im opowiadał. Coś zabawnego z pewnością, bo jego nowi koledzy
co chwilę wybuchali śmiechem.
Nagle tuż obok mnie – po
drugiej stronie drzewa – zainstalowała się trzyosobowa grupka chłopaków. Chyba
mnie nie zauważyli, bo rozmawiali bardzo swobodnie. Z ich rozmowy mogłam
wywnioskować, że znają w tej szkole bardzo wielu ludzi.
- Widziałeś? – emocjonował się najwyższy i
najchudszy człowiek, jakiego kiedykolwiek spotkałam. Miał chyba ze 190 cm wzrostu, ciemno-blond
włosy i brązowe lekko wytrzeszczone oczy. To zapewne od nieustającego
rozglądania się wokół.
- Co miałem widzieć? – zapytał spokojnie drugi
chłopak. Był nieco niższy od blondyna, miał czarne włosy ostrzyżone na jeża i
bardzo jasne niebieskie oczy, z których raczej dobrze mu patrzyło.
- Nie udawaj! Tę laskę, z którą przyszedł Robert.
– uściślił blondyn.
Uśmiechnęłam się do
siebie. A mówią, że to baby plotkują!
- Ach, tę... – mruknął brunet. – Widziałem.
- Niezła, co? – drążył blondyn. – Pewnie z
pierwszej klasy.
- Skąd wiesz?
- Nie widziałem jej w zeszłym roku. – odpowiedział
blondyn zdziwionym tonem, jakby tłumaczył oczywiste sprawy. – A poza tym Robert
co chwilę coś jej pokazuje.
- Dokładnie się przyjrzałeś... – mruknął z
przekąsem brunet.
- No bo przecież mówię, że niezła! Mógłbyś się też
wreszcie zainteresować jakimiś babami, bo zaczyna to być niepokojące! –
zażartował blondyn.
- Zejdź ze mnie. Po pierwsze nie zamierzam rzucać
się na byle co. Po drugie kumplom nie odbija się dziewczyn.
- Właśnie, Chudy! – wtrącił się trzeci chłopak,
szatyn o brązowych oczach, który kojarzył się z pluszowym misiem. – Ty
podrywasz wszystko, co się rusza. A Rafał przynajmniej nie rozmienia się na
drobne. Jakbyś częściej go słuchał, miałbyś mniej kłopotów!
Spodobała mi się ta
grupka. Wyglądało na to, że są to bardzo bliscy przyjaciele, którzy znali się
doskonale i świetnie się uzupełniali. Chudy był najbardziej z nich narwany, zaś
ten trzeci o posturze misia może i mówił mało, ale z sensem. Co do bruneta, od
razu poczułam do niego sympatię. Nie zabarwioną odcieniem uczuciowym,
oczywiście!
Kiedy oni jeszcze się
przegadywali, ja – z czystej ciekawości – rozejrzałam się po boisku za
owym Robertem i jego dziewczyną. Trudność polegała na tym, że par było dość
sporo, a określenie dziewczyny mianem "niezłej laski" niewiele
pomogło. Bo ładnych dziewcząt nie brakowało. Skorzystałam z drugiej podpowiedzi
Chudego i szukałam chłopaka pokazującego lub tłumaczącego coś ładnej
dziewczynie i nagle faktycznie mignęła mi ręka wskazująca w kierunku szkoły. Od
razu namierzyłam właściciela ręki i zobaczyłam wysokiego przystojnego bruneta,
który z nieco kpiącym uśmiechem coś tłumaczył stojącej obok blondynce. Miała
włosy koloru dojrzałej pszenicy i szeroki uśmiech. Ciekawa byłam, czy udało mi
się znaleźć tę parę, o której mówili moi towarzysze spod drzewa.
Na jakiś czas musiałam
jednak porzucić obserwacje innych uczniów, ponieważ apel otwierający nowy rok
szkolny najwyraźniej wreszcie się zaczął. Starałam się uważnie słuchać tego, co
mówi dyrektor szkoły, na wypadek gdyby coś dotyczyło pierwszoklasistów. I wciąż
nie miałam pojęcia, co mam ze sobą zrobić po zakończeniu apelu.
Słowa dyrektora
Muszyńskiego przechodziły jednak przez filtr – Chudy ciągle komentował niemal
każde jego słowo! Ten chłopak chyba był nadpobudliwy! Natomiast kolega-misio
wciąż go uciszał. Zaczęłam się domyślać, co mieli na myśli wypominając Chudemu
wpadanie w tarapaty... Jednak dzięki ich nieustannym szeptom dowiedziałam się,
że w szkole dyrektor nazywany jest pieszczotliwie Muchą, o czym główny
zainteresowany oczywiście nie ma pojęcia. I że Chudy często go odwiedza. Wbrew
swoim chęciom...
Nagle cały zgromadzony
tłum bardzo się ożywił. Dyrektor po wygłoszeniu tego, co miał do powiedzenia,
zamierzał przedstawić nazwiska wychowawców nowych klas pierwszych.
- Klasa Ia matematyczno-fizyczna... – zawiesił
głos, a ja wstrzymałam oddech, bo to przecież moja klasa! – Adam Matuszkiewicz.
Po tym komunikacie
nastąpiło coś w rodzaju zbiorowej histerii. To znaczy 80% ludzi zgromadzonych na
boisku zaczęło się wydzierać i wiwatować z powodów mi zupełnie nieznanych. Na
szczęście stałam obok trzech najlepiej poinformowanych ludzi, którzy oczywiście
wydzierali się razem z resztą tłumu, jednak po chwili - kiedy Mucha uciszył
uczniów - skomentowali między sobą tę nowinę. I dowiedziałam się dzięki temu,
że tajemniczy pan Matuszkiewicz od lat wymigiwał się od wychowawstwa. A kolejne
roczniki marzyły ponoć o tym, żeby dostać się właśnie jemu. Bardzo mnie to
zaciekawiło. Tym bardziej, że nie miałam pojęcia, czego pan Matuszkiewicz naucza.
Rzecz jasna, najbardziej podejrzane były matematyka i fizyka. Mogłam obstawić ewentualnie
informatykę. Jednak znacznie bardziej interesowało mnie, dlaczego wszyscy tak
marzyli o tym, żeby pan Matuszkiewicz był ich wychowawcą. Musiał być świetnym nauczycielem
i pewnie łagodnym dla uczniów. Uważam, że nauczyciele przedmiotów ścisłych
muszą być dobrzy, inaczej nikt nie zrozumie, o co w tym wszystkim chodzi. Tak
przynajmniej twierdzą moi rodzice i póki co, jeszcze nigdy nie zawiodłam się na
ich opinii.
Dyrektor ogłosił jeszcze nazwiska
wychowawców pozostałych dwóch klas i poprosił pierwszoklasistów o pozostanie na
boisku, skąd ich nowi opiekunowie zaprowadzą ich do sal. Tym samym apel można
było uznać za oficjalnie zakończony.
Tłum ludzi zaczął się
przemieszczać w kierunku budynku szkoły. Ja cierpliwie poczekałam, aż wszyscy
koło mnie przejdą i kiedy już się przerzedziło, podeszłam do jednej z trzech
tworzących się grup.
- Mat.-fiz? – zapytałam dziewczyny stojącej z
brzegu.
- Humanistyczny. – odpowiedziała cicho, patrząc na
mnie z lękiem, jakbym pytała o coś strasznego.
- Dzięki.
- Matematycy do mnie! – rozległo się nad naszymi
głowami i nagle zobaczyłam podniesioną wysoko rękę. Kiwnęłam do dziewczyny, z
którą rozmawiałam i poszłam w kierunku swojego wychowawcy.
A więc tak wyglądał słynny
Matuszkiewicz!
Był wysokim i szczupłym szatynem koło
trzydziestki. Nosił druciane okulary i pewnie przez to jego wzrok wydawał się
nieco rozmarzony. No i miał przesympatyczny uśmiech. Jakoś od razu zrozumiałam,
dlaczego wszyscy uczniowie tak go lubią.
- Czy są już wszyscy? – zapytał donośnie. Gdzieś
za plecami usłyszałam, że pozostali wychowawcy zastosowali tę samą technikę, co
Matuszkiewicz i po chwili boisko opuściły trzy zbite trzódki prowadzone przez
przodowników stada.
Tak się zdarzyło, że szłam
w samym środku naszej matematyczno-fizycznej ekipy i znów miałam wspaniałe pole
do obserwacji. Za mną szły jakieś dwie przyjaciółki, które już zaczęły wzdychać
do wychowawcy. Przede mną zaś szło dwóch chłopaków, którzy żartowali sobie z dziewczyn
chichoczących za mną. A obok mnie szła... dziewczyna, o której plotkowali
chłopcy spod drzewa! Aż się zdziwiłam, co za zbieg okoliczności spowodował, że
trafiłam akurat na nią!
Wejście do szkoły było z
tyłu, jeśli za front przyjęło się elewację budynku od strony ulicy. Nota bene
ulica kończyła się ślepo – boiskiem, z którego właśnie wychodziliśmy i
niewielkim parkingiem na tyłach szkoły. Po lewej stronie parkingu znajdowała
się wysoka skarpa, za którą rósł wspaniały las! Od razu poczułam się lepiej –
uwielbiam leśne klimaty.
Pracownia matematyczna
znajdowała się na pierwszym piętrze na samym końcu korytarza. Była to bardzo
duża sala, z okien której widać było boisko i spory kawałek lasu. Zdecydowanie
zaczynała mi się podobać moja nowa szkoła.
- Siądźcie sobie, gdzie macie miejsce. –
powiedział Matuszkiewicz. – Jutro możecie się dobierać w pary. Dzisiaj nie ma
na to czasu...
Posłusznie klapnęliśmy na
miejsca, które mieliśmy najbliżej. Tajemnicza blondynka z boiska siadła koło
mnie. W trakcie zamieszania, kiedy każdy szukał czegoś do pisania zdążyłam jej
się nieco uważniej przyjrzeć. Choćby dlatego, że jako jedyna nie szukała kartki
ani długopisu. Siedziała jakaś taka zamyślona i nie zwracała uwagi na to, co
się dzieje wokół niej.
Zapisałam wszystkie ważne
informacje podane przez wychowawcę, który jak się okazało uczył matematyki.
Zaczęłam mieć realną nadzieję na to, że jednak okaże się dobrym nauczycielem.
Nawet plan godzin i sprawy organizacyjne potrafił przedstawić krótko i
rzeczowo. W mojej starej szkole miałam rewelacyjną nauczycielkę matematyki.
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że nie stracę na przenosinach do
Zielonego.
Kiedy wszystko, co miało
być powiedziane, zostało przekazane nam do wiadomości, Matuszkiewicz niemal
uciekł z naszej sali. Usłyszałam żart moich nowych kolegów z klasy, że to
pewnie ze strachu przed wielbicielkami. Koleżanki, które były takie zachwycone
naszym wychowawcą, zrobiły się purpurowe na twarzach. Reszta klasy jednak
zupełnie zignorowała ten incydent i po prostu zaczęła zbierać się do domów.
Już
chowałam swoje rzeczy do torebki, kiedy usłyszałam cichy głos obok mnie:
- Czy mogłabym przepisać plan na jutro?
Blondynka
z boiska. Zaczęłam się już poważnie zastanawiać, czy to naprawdę zbieg
okoliczności...
- Jasne! – uśmiechnęłam się do niej.
- Dzięki! – w odpowiedzi uśmiechnęła się do mnie
szeroko. – Zupełnie się wyłączyłam.
- Nie szkodzi. Matuszkiewicz chyba nic nie
zauważył. – uspokoiłam ją, podawszy jej moje notatki. Zaraz usiadła i zaczęła
przepisywać.
- Podobno nie lubi uczniów, którzy nie uważają na
jego wykładach. – poinformowała mnie znad kartki.
- Naprawdę? – zapytałam z grzeczności. Mogłam się
przecież domyślić, skąd ma te informacje.
- Aha. – przyświadczyła kiwnięciem głowy. – Kolega
mi mówił. Ale po prostu nie mogłam się skupić.
- Yhm. – mruknęłam tylko po to, żeby jakoś
zareagować. – Bywa.
- Dzięki! – podniosła się i oddała mi notes. –
Fajnie notujesz.
- Naprawdę? – zdziwiłam się. – Co niezwykłego może
być w moich notatkach?
- Piszesz skrótami. – odpowiedziała po prostu. –
Podoba mi się. A tak w ogóle to jestem Emilia. – przedstawiła się. – Emilia
Zamróz.
- Miło mi. Ja jestem Elżbieta Górska.
Uścisnęłyśmy
sobie dłonie i uśmiechnęłyśmy się do siebie. To naprawdę zrządzenie losu, że
już pierwszego dnia spotkałam kogoś sympatycznego! Przynajmniej na pierwszy
rzut oka. Co do reszty, życie miało pokazać...
- Jak pierwsze wrażenia? – zapytała mnie Emilia,
pakując swoje drobiazgi do torebki.
- Jak na razie bardzo mi się podoba. –
odpowiedziałam szczerze. – Ten las robi niesamowite wrażenie. No i widok jest fantastyczny!
Widać całe Zielone!
- Tylko te codzienne wspinaczki górskie pewnie
wkrótce osłabią twój entuzjazm... – zażartowała.
- No tak! – roześmiałam się, wychodząc z sali. –
Może nazwisko mi trochę pomoże.
- Co? – nie zrozumiała w pierwszej chwili Emilia,
po czym przypomniała sobie chyba, jak się nazywam, bo też wybuchnęła śmiechem.
Kiedy wyszłyśmy z pracowni
matematycznej, zauważyłam na końcu korytarza dwóch moich znajomych spod drzewa.
Od razu rozpoznałam Chudego i Rafała, bo obaj zapadli mi w pamięć, a jeden z
nich (Chudy) zdecydowanie był egzemplarzem niepowtarzalnym. Teraz moim oczom
ukazał się malowniczy obrazek – Rafał stał na jakimś wysokim krześle, a Chudy
podawał mu wielką kolumnę. Nie wiem, czy na dźwięk zamykanych drzwi, czy raczej
naszego chichotu, obaj spojrzeli na nas i zaraz potem porozumiewawczo na
siebie. Byłam pewna, że przypomnieli sobie swoją poranną rozmowę.
Zerknęłam kątem oka na
moją nową koleżankę. Obojętnym wzrokiem zmierzyła obu chłopaków, po czym
spokojnie zagadnęła mnie o to, skąd pochodzę.
- Z takiego małego miasteczka niedaleko Krakowa. –
odpowiedziałam.
- O! – zdziwiła się. – Więc nie jesteś stąd!
- Nie. Przyjechałam dopiero wczoraj.
- Prawie prosto do szkoły! – roześmiała się.
- No, prawie! – uśmiechnęłam się w odpowiedzi.
Tak naprawdę nie
wiedziałam, co Emilię tak bardzo rozbawiło w fakcie, że przyjechałam do
Zielonego dopiero wczoraj. No bo co zabawnego było w określeniu: „prawie prosto
do szkoły”? Nie ukrywam, trochę mnie to wytrąciło z równowagi, natomiast moja
koleżanka spokojnie szła obok i - jak gdyby nigdy nic - pytała dalej:
- Czy twoi rodzice wynajęli jakieś mieszkanie?
- Tata kupił dom na Wzgórzu Północnym. –
wyjaśniłam.
- Super! – zachwyciła się Emilia. – Fajnie mieć
dom, co? Ja mieszkam w bloku… - dodała.
- Do wczoraj ja też mieszkałam w bloku. –
wyznałam.
- Nie takie małe to twoje miasteczko, skoro
mieliście tam bloki. – skomentowała Emilia, wychodząc ze szkoły.
- Trochę mniejsze od Zielonego. Chyba…
- Skoro twój tata kupił dom, to chyba zostajecie
tu na stałe, prawda?
- Mam nadzieję. Nie zniosłabym chyba kolejnej
przeprowadzki w najbliższym czasie. – zażartowałam, a Emilia znowu się
roześmiała głośno.
- Niezły był ten przystojniak, co? – spytała
nagle, zmieniając całkowicie temat.
- Jaki przystojniak? – zapytałam niepewnie,
rozglądając się wokoło siebie.
- No ten, od głośników. – uściśliła.
A więc jednak ich
zauważyła. Chyba stępił się mój zmysł obserwacji i albo nie zauważyłam, kiedy
zdążyła się przyjrzeć Chudemu i Rafałowi, albo podczas tego przelotnego
spojrzenia przyglądnęła im się dokładniej niż sądziłam.
- Czy ich tam czasem nie stało dwóch? – spytałam
przekornie.
- Przystojniak był tylko jeden. – stwierdziła
cierpko Emilia. – Brunet.
- A, ten. No, ujdzie. – odpowiedziałam ostrożnie,
nie bardzo wiedząc, do czego zmierza moja koleżanka.
- Nie znasz się. – skwitowała lekko
zniecierpliwiona. – Przystojniak.
- Podoba ci się? – zapytałam, starając się nie
okazać zbyt wiele zainteresowania.
- Jak może się nie podobać? – zdziwiła się. –
Pewnie, że mi się podoba. Ciekawe, w której jest klasie.
- Na pewno nie w pierwszej. – odpowiedziałam bez
wahania.
- To raczej oczywiste. – przytaknęła pewnie. –
Zauważyłaś, co oni robili? Stawiali kolumny. Nie wiem, czy wiesz, ale w naszej
szkole działa radiowęzeł. Na każdej przerwie puszczana jest muzyka. Możliwe, że
ci dwaj zajmują się radiowęzłem?
- Bardzo dużo wiesz o naszej szkole. –
powiedziałam z uznaniem.
- Mam starszą siostrę, która dopiero co skończyła
to liceum. Teraz jest na studiach.
- Ja też mam starszą siostrę. – poinformowałam ją.
– I też w tym roku zaczyna studia.
- No, patrz! Co za zbieg okoliczności! –
roześmiała się znowu. – A co studiuje? Bo Ewa jest na geografii.
- Psychologię.
- Nieźle... Podobno trudno się dostać.
- No, podobno było ciężko. Ale się udało.
- Super! Ja to jeszcze nie wiem, co chcę robić w
życiu.
- Ja też. – zgodziłam się. – Ale mamy jeszcze
czas, prawda?
- No pewnie! Liceum to dodatkowe trzy lata na
decyzję. A mat.-fiz. daje najwięcej możliwości potem. – wyjaśniła z
przekonaniem.
No, trzeba przyznać, że udało
się jej zaskoczyć mnie tym wyznaniem. Po tych jej nieustających wybuchach
śmiechu nie spodziewałabym się, że Emilia ma poukładane w głowie do tego
stopnia, by w tak pragmatyczny sposób podchodzić do swojej edukacji.
Gawędziłyśmy sobie jeszcze
chwilę, schodząc ze stromej góry do centrum Zielonego. Emilia posiadała
naprawdę szeroką wiedzę na temat naszej nowej szkoły. Dowiedziałam się m.in.
jak uczniowie nieoficjalnie ją nazywają. Szkołą na Bani. To oczywiście od nazwy
góry, na której się znajdowała. Choć ponoć byli i tacy – jakoś od razu przed
oczyma stanął mi Chudy – którzy twierdzili, że źródłosłów jest zupełnie inny...
Słuchając tego, co mi
Emilia opowiadała, mimochodem doszłam do wniosku, że nie jest jednak tą
dziewczyną, o której moi dzisiejsi sąsiedzi mówili. Jeżeli ich kolega miał coś
ciągle tłumaczyć swojej dziewczynie, to na pewno nie był nią ktoś tak
zorientowany, jak Emilia! Najwyraźniej to machnięcie ręką, które zobaczyłam na
boisku, było pojedyncze i przypadkowe. I mogło oznaczać cokolwiek.
Z drugiej strony, to
porozumiewawcze spojrzenie Rafała i Chudego na korytarzu nie miałoby w tej
sytuacji najmniejszego sensu. Chyba że zasugerowałam się moimi porannymi
wnioskami i wmówiłam sobie, że widzę coś, co tak naprawdę nie miało miejsca.
Tak, czy inaczej, na brak wrażeń pierwszego dnia w nowej szkole narzekać nie mogłam. I miałam przeczucie - ale takie Przeczucie przez duże "P" - że to będzie bardzo ciekawy rok. A Przeczucia zwykle mnie nie myliły.
<- Rozdział 1
Tak, czy inaczej, na brak wrażeń pierwszego dnia w nowej szkole narzekać nie mogłam. I miałam przeczucie - ale takie Przeczucie przez duże "P" - że to będzie bardzo ciekawy rok. A Przeczucia zwykle mnie nie myliły.
<- Rozdział 1
Komentarze
Prześlij komentarz