Posty

Wyświetlanie postów z wrzesień, 2020

Ja, Marinette - cz.6

(6) – Paryż nocą – Zawsze chciałam przyjechać do Paryża… – westchnęłam, wychodząc wieczorem na balkon Marinette. – Nie mogę w to uwierzyć, że jak już tu trafiłam, to robię wszystko, żeby wrócić do domu… Ironia losu, co? – zwróciłam się z półuśmiechem do Tikki, która przyfrunęła za mną i usiadła mi na ramieniu. Wokół nas powoli zapadał zmierzch, otulając nas przyjemnym półmrokiem. Był dość ciepły wieczór, zresztą nie spodziewałam się nagłego załamania pogody. W miraculowym Paryżu padało właściwie tylko raz, nie licząc szaleństw Nawałnicy… Spojrzałam na całkiem gwarną jeszcze ulicę w dole. W świetle latarni widziałam spieszących przechodniów, niektórzy wstępowali do piekarni Dupain-Cheng, inni pędzili przed siebie… Dzień jak co dzień… Podniosłam wzrok i zapatrzyłam się na podświetloną katedrę Notre Dame. Obstawiona rusztowaniami stopniowo odzyskiwała dawny kształt. I pomyśleć, że nigdy nie widziałam jej w środku, choć dwa lata temu miałam ku temu niepowtarzalną okazję… – Serio nigd

Ja, Marinette - cz.5

(5) – Muszkieterowie Przerwa obiadowa powoli dobiegała końca. Udało mi się ogarnąć plan lekcji Marinette, przekartkować lekturę i zjeść obiad bez żadnej wpadki. Dogadałam się też z Tikki, że ma mnie uszczypnąć za każdym razem, gdy moje zachowanie zacznie odbiegać od typowego zachowania bohaterki, w którą się wcieliłam wbrew swojej woli. Tuż przed powrotem do szkoły odbyłam jeszcze szybką naradę z kwami czy powinnyśmy powiadomić Plagga o chwilowych niedogodnościach, jednak Tikki stwierdziła, że wtajemniczenie jej partnera w nasze kłopoty może spowodować jeszcze większe komplikacje. Ja osobiście nie miałam aż tak krytycznego zdania o moim ulubieńcu, ale doszłam do wniosku, że Tikki zna go o jakieś parę tysięcy lat dłużej niż ja… Do szkoły weszłam równo z dzwonkiem. Tym razem było to całkowicie zamierzone działanie, bo chciałam zminimalizować ryzyko rozszyfrowania mnie przez przyjaciół Marinette. – Zdążyłaś przeczytać Muszkieterów? – zagadnęła mnie Alya, ruszając w stronę schodów.

Ja, Marinette - cz.4

(4) – Przesłuchanie Choć trudno mi było w to uwierzyć, przeżyłam zajęcia ze sztuki, nie rujnując Marinette reputacji wybitnej projektantki mody. Zupełnie jakby istniała pamięć ciała – moje ręce zupełnie bez udziału mojego mózgu robiły wszystko tak jak trzeba. Jeśli chodzi o szycie, to nie byłam taka ostatnia noga – miałam w swoim dorobku jakieś krawieckie przygody, dziergałam swetry na drutach czy serwetki na szydełku. Ale projektowanie – i to jeszcze zgodnie z jakimś kanonem modowym! – to wykraczało poza moje możliwości. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności Marinette miała porzucony w połowie jakiś projekt, więc wystarczyło zająć się zszywaniem poszczególnych elementów i jakoś zleciała mi lekcja. Przy okazji tej robótki, mając wolny umysł, mogłam do woli zastanawiać się nad tą przypadkowością szczęśliwych zbiegów okoliczności. Czy to możliwe, że Miraculum Biedronki tak mocno oddziaływało na rzeczywistość, że chroniło mnie przed wielką wpadką? A może byłam tym przysłowiowym głupcem, k

Ja, Marinette - cz. 3

(3) – Wczoraj Z ulgą powitałam dzwonek na kolejną lekcję. Wolałam choć na chwilę umknąć badawczym spojrzeniom rzucanym przez Alyę. Czułam się trochę nieswojo, nie znając nawet planu lekcji, ale posłusznie podreptałam za moją przyjaciółką, obiecując sobie w duchu, że cokolwiek mnie spotka, ja będę siedziała cicho. Nie powtórzę już błędów z fizyki! No, chyba że mnie wywołają do odpowiedzi… Sama nie byłam pewna, czy w takim przypadku lepsze dla Marinette będzie udzielenie prawidłowej odpowiedzi czy wręcz przeciwnie… Na wszelki wypadek skupiłam się na robieniu notatek i byciu niewidzialną. Dzięki temu cała lekcja historii przeleciała mi w mgnieniu oka, a ja nie narobiłam Marinette żadnych nowych kłopotów. Kiedy zaś zabrzęczał dzwonek, stwierdziłam ze zdumieniem, że po dwóch lekcjach bardziej stresują mnie przerwy z przyjaciółmi niż zajęcia. Usiadłyśmy sobie z Alyą w kącie dziedzińca, a ja wyciągnęłam torebkę z przysmakami od Toma. Przeszło mi przez myśl, że jeśli zajmiemy się jedzeni

Ja, Marinette - cz.2

  (2) – Lekcja fizyki Wypadłam z piekarni Dupain-Cheng w pośpiechu. Musiałam jeszcze obowiązkowo wyściskać się z Tomem, który zaopatrzył mnie w przekąskę na drugie śniadanie. Miałam wrażenie, jakby mój „tata” miażdżył wszystkie kości w moim drobnym ciele, ale najwyraźniej cuda nierealnego świata chroniły mnie przed tak marnym końcem. Potem musiałam odczekać zmianę świateł na przejściu dla pieszych, więc w konsekwencji całą drogę do szkoły biegłam, ledwo łapiąc oddech. Jakimś cudem wbiegłam bo schodach i wpadłam na dziedziniec szkoły Fran ç ois Dupont równo z dzwonkiem. – No, jesteś! – usłyszałam tuż obok siebie. Alya. Oczywiście! Jakżeby inaczej? – Cześć… – wysapałam, próbując opanować zadyszkę. – Lepiej się pospieszmy, bo wolałabym dzisiaj nie być pytana z fizyki. – Masz rację, lepiej nie podpaść na starcie – przytaknęłam, pamiętając o swoim planie siedzenia cicho i nienarobienia Marinette problemów. Alya pobiegła przodem, a ja nie mogłam się napatrzyć na jej ognis

Ja, Marinette - cz.1

(1) – Najdziwniejszy poranek w życiu Gdyby ktoś mnie zapytał, jaki był najdziwniejszy dzień w moim życiu, to jeszcze wczoraj miałabym problem z udzieleniem odpowiedzi. Dzisiaj nie miałabym wątpliwości, że ów dzień właśnie nastał… Zaczęło się niewinnie – od promieni słonecznych, które padły na moją twarz i wybudziły mnie ze snu. W pierwszym momencie pomyślałam nieżyczliwie o moim kochanym mężu, który najwyraźniej zapomniał wczoraj zasunąć rolet. Dopiero po chwili zorientowałam się, że słońce pada pod jakimś dziwnym kątem, jakby z góry. I wtedy sobie uświadomiłam, że przecież dzisiaj zaczynałam urlop! To znaczy, że byłam na wakacjach! Na wakacjach!!! Przeciągnęłam się z rozkoszą i wtedy po raz pierwszy poczułam się dziwnie. Miałam jakieś niepokojące wrażenie, że moje ciało jest jakieś inne. Otworzyłam oczy. Najpierw zauważyłam różowy sufit i świetlik nad moją głową. Nic więc dziwnego, że obudziło mnie słońce, skoro świeciło mi prosto w oczy… Obróciłam się na bok i poczułam, że ci