Ja, Marinette - cz.6
(6) – Paryż nocą
– Zawsze chciałam przyjechać do
Paryża… – westchnęłam, wychodząc wieczorem na balkon Marinette. – Nie mogę w to
uwierzyć, że jak już tu trafiłam, to robię wszystko, żeby wrócić do domu…
Ironia losu, co? – zwróciłam się z półuśmiechem do Tikki, która przyfrunęła za
mną i usiadła mi na ramieniu.
Wokół nas powoli zapadał zmierzch,
otulając nas przyjemnym półmrokiem. Był dość ciepły wieczór, zresztą nie
spodziewałam się nagłego załamania pogody. W miraculowym Paryżu padało
właściwie tylko raz, nie licząc szaleństw Nawałnicy… Spojrzałam na całkiem
gwarną jeszcze ulicę w dole. W świetle latarni widziałam spieszących
przechodniów, niektórzy wstępowali do piekarni Dupain-Cheng, inni pędzili przed
siebie… Dzień jak co dzień… Podniosłam wzrok i zapatrzyłam się na podświetloną
katedrę Notre Dame. Obstawiona rusztowaniami stopniowo odzyskiwała dawny
kształt. I pomyśleć, że nigdy nie widziałam jej w środku, choć dwa lata temu miałam
ku temu niepowtarzalną okazję…
– Serio nigdy tu nie byłaś? –
spytało kwami.
– Raz tylko. Służbowo. I na
krótko. W styczniu prawie dwa lata temu. Strasznie chora wtedy byłam…
– To rzeczywiście szkoda.
– Jeszcze był atak zimy w Paryżu
– przypomniałam sobie. – Tak na dobicie przeciwnika… Ale za to wyszło mi wtedy
najpiękniejsze zdjęcie wieży Eiffla. Była lekko przyprószona śniegiem, co
uwydatniło te jej koronki. Śliczna wyszła.
Zamyśliłam się. Przypomniałam
sobie, jak wieczorem po spotkaniu wędrowałam szybkim krokiem – jak ci ludzie na
dole teraz – wzdłuż Sekwany, żeby choć rzucić okiem na katedrę Notre Dame. Przez
to moje przeziębienie nie weszłam wtedy do środka, zrobiłam tylko kilka zdjęć i
wracałam szybko do hotelu. Przy okazji szukałam nad Sekwaną domu Marinette. A
teraz siedziałam na dachu tej kamienicy, miałam katedrę na wyciągnięcie ręki, a
raczej na wyciągnięcie jo-jo. I znając życie, jeszcze przed złapaniem akumy
wyląduję na wieży Eiffla. Bo większość pojedynków Biedronki i Czarnego Kota z
superzłoczyńcą kończyło się właśnie tam…
– Myślisz, że Marinette jakoś
sobie tam radzi? – spytałam nagle.
– Jako ty? – upewniła się Tikki.
Przytaknęłam bez słowa. Jakoś
trudno było mi opanować wzruszenie na myśl o tym, że nie przeczytam dzisiaj
córce bajki na dobranoc. I że jej nie przytulę. Właściwie to zaczęłam się
zastanawiać, czy kiedykolwiek… Nie no, zaraz! Zreflektowałam się.
– Ten balkon działa strasznie
depresyjnie… – stwierdziłam nagle.
– Słucham?! – zaśmiała się moja
towarzyszka.
– Zawsze się zastanawiałam, skąd
Marinette przychodzą takie dołujące myśli, a teraz sama zaczęłam się
zastanawiać, czy w ogóle uda mi się wrócić do mojej rodziny.
– Tęsknisz? – domyśliło się
kwami.
– Nie umiem nawet wyrazić jak
bardzo. A wierz mi, potrafię operować słowem…
– Myślę, że Marinette też teraz
tęskni za rodzicami.
– Za tobą na pewno też, Tikki.
– Dziękuję – szepnęło kwami. –
Jesteś bardzo miła.
– Drobiazg.
Przez chwilę znów milczałyśmy –
każda zatopiona w swoich myślach. Zastanawiałam się, czy Marinette przeczyta
coś mojej córce na dobranoc. Czy postanowiła się jakoś odnaleźć w nowej
rzeczywistości i przeczekać, czy może siedziała cały dzień zamknięta w łazience?
– Wiem, co ci pomoże… – odezwała
się nagle Tikki.
– Czekolada? – domyśliłam się od
razu.
– Nie zaszkodzi spróbować. Ale
zostawmy to na później. Miałam raczej na myśli przebieżkę po mieście. Oswoisz
się z kostiumem Biedronki i z jo-jo…
– Świetna myśl! – ucieszyłam się.
Rzeczywiście musiałam się ruszyć, bo zaczynała mnie dopadać nostalgia. – Eee…
Tylko wiesz…
– Boisz się?
– Byłabym niespełna rozumu,
gdybym się nie bała – przyznałam. – Ale chodziło mi raczej o kostium Biedronki…
– Co z nim?
– No bo, czy to nie jest tak, że
ten kostium stawał się taki, jak chciał posiadacz Miraculum? – spytałam.
– Skąd to wiesz? – spytała Tikki
i nie czekając na moją odpowiedź, dodała: – Niech zgadnę, z jakiegoś, uch, odcinka?
– N-no tak… – przytaknęłam. Nie
było sensu się spierać. – Chodzi mi o to, czy czasem kostium Biedronki się nie
zmieni, jeśli to ja, a nie Marinette wypowie zaklęcie przemiany…
Kwami spojrzało na mnie uważnie.
– To może być pewien problem.
Jeśli inni zauważą zmiany w twoim kostiumie i powiążą to ze zmianą zachowania
Marinette, tożsamość Biedronki może zostać ujawniona.
– Dlatego wolałam zapytać. Czy
jest szansa, że jeśli skupię się na stroju, który znam z serialu, to dostanę
taki sam?
– Jest taka możliwość. Jak nie
spróbujesz, nigdy się nie dowiemy.
– No dobra… Spróbujmy… Tylko
chodźmy do pokoju, żebym zobaczyła w lustrze efekty.
Wskoczyłam do sypialni Marinette
przez świetlik, a Tikki podążyła za mną. Stanęłam przed lustrem, sama nie
wiedząc czy bardziej byłam rozbawiona czy podekscytowana. Oto za moment poczuję
na sobie cudowną magię Miraculum…
– To do zobaczenia później… –
szepnęłam do kwami, które w odpowiedzi mrugnęło do mnie. – Tikki, kropkuj! –
wypowiedziałam zaklęcie.
Poczułam uderzenie gorąca gdzieś
w okolicach uszu, jak tylko kwami wchłonęło się w kolczyki. Potem ciepło rozchodziło
się po moim ciele, jakby mnie ktoś oblał jakąś podgrzaną gęstą cieczą. Po
chwili w lustrze odbijała się Biedronka, która na szczęście nie różniła się od swojej
normalnej wersji. Udało mi się zatem odtworzyć strój superbohaterki, a tym
samym utrzymać wszystkich dookoła w niewiedzy w kwestii podmiany osobowości
właścicielki miraculum.
– No to już sobie nie pogadamy,
Tik… – mruknęłam do siebie. – Radzisz sobie, Lena!
Obejrzałam sobie jo-jo.
Pamiętałam z odcinka „Amnezjo”, że gdzieś w telefonie mam skróconą instrukcję
obsługi. Skwapliwie skorzystałam z tej podpowiedzi. Poczytałam sobie o
super-właściwościach mojej broni, o zaklęciach „Szczęśliwy traf” i „Niezwykła
Biedronka”. Przy okazji pomyślałam sobie, że jeśli wyskoczy mi jakiś dziwny
kropkowany przedmiot, to niech Bóg ma w opiece cały Paryż i moją rodzinę, jeśli
nie uda mi się wymyślić, do czego miałabym go użyć. Cała nadzieja w mojej
kreatywności, która chyba nie była taka najgorsza…
– Taa… – westchnęłam, stając znów
na balkonie Marinette. – Nie ma to, jak mieć lęk wysokości i korzystać z
powietrznych środków lokomocji… Dobra… Dawaj Lena… Raz kozie śmierć…
Wyrzuciłam jo-jo w kierunku
najbliższej latarni. Albo dolecę, albo się zabiję… Jo-jo bezbłędnie owinęło się
na słupie i poczułam szarpnięcie. Lęk ściskał mi gardło, ale poderwałam stopy
i… Wyleciałam w górę jak z procy. Żołądek podjechał mi do góry, kiedy
spojrzałam, jak daleko od ziemi leciałam. Minęłam latarnię, wokół której
owinięte było jo-jo. Zaraz się zabiję…
Mój nadgarstek zadziałał sam –
zupełnie bez udziału mojej woli. Wykonał lekki obrót i jo-jo puściło. Wciąż
lecąc, wykonałam kolejny zamach i zahaczyłam jo-jo o gzyms katedry Notre Dame.
Świetnie! Zaraz zniszczę to, co zdążyli odbudować…
Ciało znów wykonało dziwny ruch i
ominęłam kościół, zamiast rozpłaszczyć się na jego fasadzie. Może moja teoria z
pamięcią ciała nie była tak do końca pozbawiona sensu? Ta myśl nagle dodała mi
otuchy i poczułam, że moje mięśnie się rozluźniły. Tak, zdecydowanie zaczynałam
czuć w sobie Biedronkę. A może to Tikki przejęła stery?
Zatrzymałam się na czubku drzewa
rosnącego nad Sekwaną. Zapatrzyłam się na rzekę, w której odbijały się światła
miasta. Właściwie cały Paryż stał przede mną otworem. Mogłam pójść gdziekolwiek
chciałam. Przypomniałam sobie mój spacer wieczorem sprzed prawie dwóch lat. Zaciekawiło
mnie, ile czasu zajęłaby mi powietrzna wycieczka w stronę Luwru. Wtedy szłam i
szłam, było mi zimno i miałam ochotę na kubek gorącej herbaty z cytryną.
Dzisiaj było mi ciepło i przyjemnie. W dodatku mogłam odbyć tę drogę górą,
podziwiając nocne widoki.
Minutę czy dwie później
wylądowałam miękko na dachu Luwru. Przeszklona piramida z Królem-Słońce
świeciła na środku dziedzińca. W linii prostej widziałam łuk Arc du Carrousel i
słynny Łuk Triumfalny. Obok znajdowały się ogrody Tuilerie, które zapamiętałam
jako pokryte śniegiem, a dzisiaj tak pięknie kwitnące. Dalej był Plac de la
Concorde, który uwieczniłam w jednym opowiadaniu – pisanym zresztą tutaj, w
Paryżu. W oddali świeciła wieża Eiffla, wysyłając krążący promień światła jak
ogromna latarnia morska.
Zaniemówiłam.
Te widoki zapierały dech w
piersiach. Wiedziałam, że nigdy nie będę w stanie zobaczyć tego z tej
perspektywy, bo nikt przy zdrowych zmysłach mnie nie wpuści na dach Luwru. Starałam
się zapamiętać każdy szczegół i mogłam mieć tylko nadzieję, że kiedy wrócę do
swojego życia, zaklęcie „Niezwykłej Biedronki” nie wymaże mi tych wspomnień.
Westchnęłam.
I już-już miałam się zerwać i
pobiec dalej, kiedy tuż za moimi plecami usłyszałam głuche tąpnięcie. Serce
podeszło mi do gardła i szybko się odwróciłam.
W ciemności patrzyły na mnie
rozjarzone zielone oczy.
– No, no… Czyżbyś zmieniła
miejscówkę, Moja Pani?
---
Ja, Marinette - cz.5 <- Poprzednia część | Następna część -> Ja, Marinette - cz.7
Komentarze
Prześlij komentarz