Ja, Marinette - cz.7
(7) - Przerąbane
Musiałam przyznać, że trochę mnie
zatkało na widok Czarnego Kota. Nie mogłam opanować zaskoczenia tym bardziej,
że udałam się na przebieżkę po mieście tylko po to, żeby ogarnąć podstawowe
umiejętności Biedronki. Nie spodziewałam się natknąć na mojego partnera, który
znał prawdziwą Biedronkę jak własną kieszeń i w każdej chwili mógł się
zorientować, że stoi przed nim jakaś podróbka. Choć z drugiej strony, jak sobie
przypomniałam odcinek „Biedronka”, to szybko zweryfikowałam ten pogląd.
– Potrzebowałam zmienić optykę… –
mruknęłam wreszcie, czując, że cisza się przedłużała i sytuacja stawała się
niekomfortowa.
– Zmienić? – podchwycił.
– No, trochę się zmieniło w ciągu
ostatniej doby. Pomyślałam, że łatwiej to ogarnę, jeśli spróbuję spojrzeć na to
z innej strony.
– Tak dosłownie z innej strony? –
uśmiechnął się.
– Czasami trzeba. – Wzruszyłam
ramionami.
– Widziałaś się z Mistrzem Fu? –
zmienił temat Czarny Kot, stając obok mnie.
Przyjrzałam mu się uważnie.
Rzeczywiście był wyższy od Biedronki. I sprawiał wrażenie swobodniejszego niż w
wydaniu cywilnym. Nic dziwnego, że Marinette jeszcze się nie połapała w
tożsamości Czarnego Kota.
– No co?! – roześmiał się mój
partner, kiedy zorientował się, że mu się przyglądałam. – Też się zmieniłem?
– Może trochę… – mruknęłam.
– Jesteś zazdrosna, bo już cię
nie nazywam Kropeczką?
Pewnie gdyby na moim miejscu była
Marinette, skończyłoby się jakąś awanturą LadyNoir. Na szczęście dla Czarnego
Kota byłam podstawiona i mogłam coś naprawić w tych relacjach. O ile nie
dostanę bąbla w gardle.
– Zawsze cię chciałam zapytać,
dlaczego mnie kochasz, Kocie? – zaczęłam, a widząc, że zaraz przystąpi do
deklaracji wiecznej miłości, dodałam szybko: – Nie znasz mojej tożsamości, nie
wiesz, jaka jestem. Może jestem wredna? Może pochodzę z patologicznej rodziny? Może
mam dysfunkcyjnego rodzica? Był nawet moment, że się obawiałeś, że jestem Chloe
Bourgeois. A jeśli bym nią była, to co? Kochałbyś Biedronkę, nie kochając
Chloe? Dlaczego oddajesz serce komuś, o kim nic nie wiesz?
– Nieprawda! – zaperzył się
Czarny Kot.
– Co jest nieprawdą?
– Niemożliwe, żebyś była zupełnie
inną osobą w cywilnym wcieleniu. A jako Biedronka jesteś szlachetna, dobra,
poświęcasz się dla innych…
– Ładna laurka, Kocie… Ale nie
jestem taka kryształowa. Popełniam błędy…
– Bo jesteś człowiekiem. Każdy
popełnia błędy…
– Ale spójrz, jakie konsekwencje
miał mój ostatni błąd… To przeze mnie wszystko się zmieniło. Gdybym… – urwałam.
Nie było sensu odwalać za Marinette rachunku sumienia. Miała głowę napakowaną
Adrigami i się zagapiła. Ale przecież nie mogłam tego powiedzieć na głos, bo to
Marinette powinna się wreszcie zdobyć na odwagę i wyznać Adrienowi to co
trzeba.
– Nie zadręczaj się, Kropeczko…
Oho! Wróciła „Kropeczka”… Sądząc
po rumieńcu Czarnego Kota, on też się zorientował, że się zagalopował. Jeszcze
nie wszystko stracone w takim razie… Oby tylko Marinette potrafiła wyciągnąć
nauki z najnowszych doświadczeń i wreszcie wzięła sprawy w swoje ręce!
– Wiesz, Kocie… – zaczęłam.
– Tak? – podchwycił, jakby w
nadziei, że pociągnę temat „Kropeczki”.
– Zastanawiałeś się kiedyś, jak
to jest, kiedy straci się pamięć? – spytałam. – Mistrz Fu zrzekając się funkcji
Strażnika, zapomniał całe swoje długie życie. Teraz ja jestem Strażniczką… I kiedy
przekażę tę rolę komuś następnemu, zapomnę kim byłam przez całe życie. Jeśli
kiedyś założę rodzinę, też o nich zapomnę… To straszna perspektywa, nie
sądzisz?
– Nie pomyślałem o tym… – mruknął
niewyraźnie, ale nie byłam pewna, czy myślał o przyszłej amnezji swojej
ukochanej, czy raczej uświadomił sobie, że ona kiedyś sobie ułoży życie. Być
może nie z nim…
– Teraz już i tak nie mam wyboru…
Prędzej czy później zapomnę… – szepnęłam. To było przerażające dla dorosłej
mnie. Jak paraliżujące to musiało być dla czternastoletniej dziewczyny?
Czarny Kot nie zdążył mi
odpowiedzieć, bo właśnie w tym momencie tuż obok nas wybuchł pocisk rozpylający
dziwny pył. Odskoczyliśmy instynktownie na boki.
Panika chwyciła mnie za gardło.
To się działo naprawdę, a ja nie byłam przygotowana do walki! Nie wiedziałam,
gdzie ukrywa się superzłoczyńca, ale co chwilę w moim kierunku leciały „znikąd”
kule z tym dziwnym pyłem.
– Moje wy małe bezbronne
superbohaterciątka! – zaśmiał się tubalnie nasz przeciwnik.
Spojrzałam w kierunku, skąd
dochodził głos. Na dachu skrzydła bocznego pałacu stał brodaty mężczyzna w
cylindrze i pelerynie. W ręce trzymał różdżkę lub batutę, a kiedy nią wywijał,
z jej końca wylatywała dymna kula. Mój umysł musiał nie być do końca
sparaliżowany strachem, skoro zdążyła przemknąć mi przez myśl słynna wypowiedź
Edny z „Iniemamocnych” na temat peleryn. To otrzeźwiło mnie na tyle, że
zapomniałam o panice, a skupiłam się na dotarciu do superzłoczyńcy.
– Nie takie znów bezbronne,
cudaku! – odparł Czarny Kot.
– Co ty wiesz, dzieciaczku, o walce…
– szydził gościu w cylindrze. – Lepiej od razu oddajcie mi swoje miracula.
– Tak się ładnie ubrałeś i nawet
się nie przedstawisz?! – zawołałam, ściągając na siebie uwagę przeciwnika.
Czarny Kot zniknął w ciemnościach. Dobrze. Oby zaszedł superzłoczyńcę od tyłu i
obym nie musiała się błaźnić.
– Moja droga
już-wkrótce-nie-Biedronko… Jestem Sztukmistrz.
– Jak oryginalnie… – mruknęłam. –
Nie domyśliłabym się po tym wdzianku…
– Oddaj mi swoje miraculum, zanim
twój partner pozna twe prawdziwe oblicze… – syknął superzłoczyńca.
Moja ręka wystrzeliła w
powietrze, a usta bezwiednie wypowiedziały zaklęcie „Szczęśliwy traf!”. W tym
samym momencie Sztukmistrz odwrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i zwalił z
nóg Czarnego Kota, który próbował zajść przeciwnika od tyłu. Wpatrzona w przedmiot,
który wyskoczył z jo-jo, mrugnęłam odruchowo, a kiedy otworzyłam oczy, wokół
mnie unosił się fioletowy pył, ja zaś leżałam na dachu patrząc z przerażeniem
na górującego nade mną superzłończę. Co się stało?
– To było prostsze niż sądziłem! –
zaśmiał się Sztukmistrz. – Przyjdę za pięć minut po wasze miracula, bo po co
się za wami uganiać? Jeszcze bym się zmęczył… Hahaha!
Okręcił się wokół własnej osi i
zniknął.
Zaczęłam się podnosić i już-już
miałam podeprzeć się ręką, kiedy usłyszałam obok siebie przeraźliwy krzyk:
– Niczego nie dotykaj!
Spojrzałam zaskoczona. W moją
stronę biegła… Biedronka. Co tu się do cholery wydarzyło?! Spojrzałam na swoje
dłonie i zrobiło mi się słabo. Czarne rękawice, pazury, unoszące się czarne
bąbelki z mojej dłoni… Boże… Byłam Czarnym Kotem!
---
Ja, Marinette - cz.6 <- Poprzednia część | Następna część -> Ja, Marinette - cz.8
Komentarze
Prześlij komentarz