Ja, Marinette - cz.8
(8) – Szkatuła
Jeszcze tego mi brakowało! Dopiero
co zaczęłam ogarniać rzeczywistość we wcieleniu Marinette, to mnie teraz
superzłoczyńca uszczęśliwił zamianą w Czarnego Kota…
– Kropeczko? – zagadnęła
Biedronka zatroskanym tonem, przyklękając obok mnie.
– No, tego się nie spodziewałam,
Kocie… – jęknęłam, wciąż wpatrzona w moją dłoń, z której unosiły się maleńkie czarne
dziury – widoczna oznaka, że Czarny Kot zdążył użyć zaklęcia kotaklizmu.
– Co teraz?
– Gdzieś muszę wykorzystać ten
kotaklizm, bo inaczej niechcący uszkodzę siebie albo ciebie, albo pół Luwru… –
mruknęłam.
Biedronka podrzuciła w górę
znalezione na dachu pióro jakiegoś gołębia. Złapałam je w locie i momentalnie
zamieniło się w pył.
– Dzięki… – mruknęłam. –
Wyglądało trochę jak amok.
– Wychodzi na to, że oboje
użyliśmy supermocy… – westchnęła Biedronka, ściskając w dłoniach dziwny owalny
przedmiot. – Zaraz przejdziemy przemianę powrotną.
– Zejdźmy z dachu w takim razie –
zaproponowałam przytomnie i czym prędzej podniosłam się do pionu.
– Pamiętasz jeszcze, jak się
używa kociego kija? – Biedronka mrugnęła do mnie w iście czarno-kocim stylu.
– Zaraz się przekonamy! –
zażartowałam.
Biedronka odwinęła jo-jo i
śmignęła w kierunku Sekwany, podczas gdy ja ważyłam w ręce broń Czarnego Kota. W
myślach powtarzałam sobie, żeby znów zaufać instynktowi i zdać się na pamięć
ciała, jednak przerażała mnie konieczność ponownego zmierzenia się z lękiem
wysokości w oparciu o nowy środek transportu powietrznego. Ja po tym wszystkim
będę musiała iść na jakąś terapię…
Dogoniłam Biedronkę przy moście
Pont du Carrousel. Schowaliśmy się w przejściu pod mostem na nabrzeżu Sekwany.
– Mamy mało czasu, Kocie… – szepnęłam.
– Musimy się gdzieś ukryć. Jak ten cały Sztukmistrz nas odnajdzie w cywilnych
wcieleniach, to możemy się pożegnać z miraculami.
– Poznamy nasze tożsamości! – w
głosie Biedronki usłyszałam przerażenie. Adrien zaczął panikować. Niedobrze…
Zdecydowanie nie dodało mi to otuchy.
– Tak się składa, że akurat
chwilowo znam twoją… – wyznałam, na co Biedronka zachłysnęła się. – Ale fakt, dla
ciebie może to być szok. Zanim się przemienimy, pokaż, co wypadło ze
Szczęśliwego Trafu.
– Nie wiem, co to jest…
Spojrzałam na jajowaty przedmiot
w dłoniach Biedronki. Jak dla mnie był to kształt nowej szkatuły miraculów. Co
znaczyło, że potrzebujemy sprzymierzeńca. Mój mózg pracował na najwyższych
obrotach.
– Dobra, Kocie – podjęłam
decyzję. – Zrobimy tak. Musimy się rozdzielić. Idę po szkatułkę z miraculami,
choć nie mam zupełnie pojęcia, kogo możemy poprosić o pomoc. Chloe zdemaskowała
dotychczasowych posiadaczy miraculów... Cała nadzieja w tym, że coś mi
przyjdzie do głowy w międzyczasie. Spotkamy się w okolicy wieży Eiffla. O ile dotrę
w jednym kawałku.
– Dasz radę, Moja Pani –
zapewniła mnie Biedronka, a mój mózg próbował jakoś przetworzyć rozjazd wizji i
treści. – Już kiedyś byłaś przecież w posiadaniu Miraculum Czarnego Kota, więc
na pewno świetnie ci pójdzie.
– Ale chłopcem jeszcze nie byłam…
– mruknęłam, na co mój partner w ciele Biedronki zaczął się serdecznie śmiać.
– Mnie od czasu Reflekty już nic
nie zdziwi… – powiedział wreszcie.
– Powodzenia, Kocie! Aha! I nie
panikuj.
– Dlaczego mam panikować? –
zdziwiła się Biedronka.
– Tikki się tobą zaopiekuje… –
przekonywałam samą siebie, domyślając się, jakim szokiem będzie dla Adriena
odkrycie, kim przez cały ten czas była Biedronka. – Na razie!
Odbiłam się kocim kijem, próbując
opanować mdłości. Zdecydowanie wolałabym poruszać się po ziemi, ale nie było
czasu na spacery. Trzeba było dotrzeć do domu, zanim zmienię się w Adriena.
Dopadłam balkonu Marinette
dosłownie w ostatniej chwili. Ledwie moje stopy wylądowały na podłodze, poczułam
przemianę zwrotną. Otoczyły mnie zielone błyski, a po ciele spłynął strumień
powietrza chłodniejszy niż przy transformacji w Biedronkę. Plagg natychmiast
zmaterializował się przy mojej twarzy. Powiedziałabym, że wyglądał na
zatroskanego, ale to przecież niemożliwe, żeby ten mały złośliwy kocurek martwił
się czymś tak przyziemnym jak emocje jakiejś nastolatki…
– Tylko nie panikuj, Fiołeczku…
A jednak! Pod grubą warstwą sarkazmu
mój ulubieniec skrywał wrażliwe serduszko! Ha! Nazwał mnie „Fiołeczkiem”… Muszę
podrzucić ten pomysł mojemu mężowi, jak już wrócę do swojego życia.
– W porządku… Wiedziałam, że to
będzie Adrien – mruknęłam, wskakując do pokoju Marinette.
– Serio? – zdziwił się Plagg i
żeby zatrzeć wszelkie ślady wrażliwości, swoim normalnym już tonem rzucił: – Umieram
z głodu!
– No, jasne… – Sięgnęłam do
kieszeni, w której powinien znajdować się kawałek camemberta. – Nawet jakbyś
zjadł górę tego sera, nadal umierałbyś z głodu.
– Góra camemberta… Ty wiesz,
Fiołeczku, jak rozbudzić moją wyobraźnię…
– Udam, że tego nie słyszałam. Zajmijmy
się lepiej znalezieniem szkatuły…
– Jak to „znalezieniem”? –
wykrztusił Plagg, który już pochłonął kawałek sera i patrzył wyczekująco w moją
stronę. Rzuciłam mu kolejny kawałek. – Już ją zgubiłaś? – spytał
ironicznym tonem i wrzucił sobie ser do pyszczka.
– Nie zgubiłam. Schowałam…
– I nie pamiętasz, gdzie?
– To długa historia… – mruknęłam.
W tym momencie zadzwonił telefon.
Sięgnęłam do kieszeni dżinsów. Na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie Marinette.
Czyli Adrien już się zorientował… Odebrałam.
– Marinette? – odezwała się… no
cóż… Marinette. Patrzyła na mnie przerażonym wzrokiem i nie wykrztusiła z
siebie nic więcej.
– Nie panikuj! – uprzedziłam. –
Oddychaj!
– Ale… Marinette?
Niedobrze. Najwyraźniej nie
ogarniał.
– Musisz się opanować. Daj mi
Tikki!
Na ekranie smartfona nie pojawiło
się kwami Biedronki, ale usłyszałam cienki głosik w tle. Ach, no tak! Przecież
kwami były nieuchwytne dla technologii!
– Zajmiesz się nim, Tikki? –
spytałam z troską. Roztrzęsiony Adrien do niczego mi się nie przyda. – Widzę,
że nie przyjął tego zbyt dobrze…
– To nie tak, Marinette! –
wtrącił się Adrien. – Po prostu…
– Wiem, Adrien… Wiem… – ucięłam,
choć nie miałam pojęcia, co chciał powiedzieć. Pewnie zacząłby coś bełkotać o naszej
przyjaźni czy o tym, że się cieszy, ale jest zaskoczony. Nie miałam na to
czasu. Musiałam się dowiedzieć, gdzie Marinette ukryła szkatułę. – Mam problem,
Tik. Czy możesz mi powiedzieć, gdzie mam szukać? Wiesz czego…
– Nie mogę ci powiedzieć… – głos Tikki
sprawiał wrażenie, jakby była szczerze zmartwiona. – Użyj dedukcji. Plagg ci
pomoże. Pamiętaj, że może przenikać ściany…
– Gdyby szkatuła była wysmarowana
camembertem, znalazłby ją w dwie sekundy… – mruknęłam pod nosem.
– Ktoś tu powiedział „camembert”?
– Plagg zastrzygł uszami. – I wypraszam sobie! Znalazłbym tę szkatułę w mniej
niż sekundę! Gdyby rzeczywiście była wysmarowana camembertem. Ale wyczuwam
swoim szóstym zmysłem, że nie jest…
– Węch nie jest szóstym zmysłem –
zauważyłam.
– Ja camembert wyczuwam nie węchem,
Fiołeczku, tylko wyjątkowym zmysłem wielozmysłowym. Nie zrozumiesz…
– Nawet nie będę próbować… –
skomentowałam półgłosem, po czym zwróciłam się do telefonu: – Możesz mnie choć
trochę naprowadzić, Tik?
– Wczoraj nie było zbyt wiele
czasu na znalezienie porządnej skrytki – odparło kwami. – Jest umiarkowanie
porządna…
No, aleś mi pomogła!
– Dlaczego jesteś taka spokojna?
– wtrąciła się nagle Marinette, czyli Adrien.
– Słucham? – zdziwiłam się.
– Nie wyglądasz na zaskoczoną
tym, że… No wiesz… Że to ja…
– To długa historia… –
powiedziałam, uświadamiając sobie, że się powtarzam. – Nic się nie martw… Po
oczyszczeniu akumy oboje zapomnimy o naszych tożsamościach.
– Ale… Ale ja nie chcę zapomnieć…
– wyznał Adrien.
„To masz pecha. Bo zapomnisz.”
Tak działało zaklęcie „Niezwykłej Biedronki”. A oryginalna Marinette jak tylko
wróci do swojego ciała, na pewno nie będzie pamiętała, kto jest Czarnym Kotem.
– Skup się, Adrien! – przywołałam
go do porządku. – Musisz zregenerować Tikki. W torebce powinny być makaroniki. Czekaj
z transformacją, bo jeśli będę miała kłopot z poszukiwaniami, będę potrzebować
Tikki… Trzymajcie kciuki, żebym już nie musiała do was dzwonić…
Rozłączyłam się.
– Powinnam cię była zmusić do
odszczekania tych wszystkich „to tylko przyjaciółka”… – mruknęłam w
stronę telefonu. – Przysięgam, że gdybyś to powiedział choć raz, to bym się
pochlastała!
Odpowiedział mi rechot. Plagg
bawił się doskonale.
– Ale ubaw!
– Cieszę się, że świetnie się
bawisz… Ale mamy szkatułę do znalezienia.
– Wielka szkoda, że nie
pomyślałaś o tym, żeby ją wysmarować camembertem…
– Tylko przy tym szukaniu
starajmy się być cicho… – zniżyłam głos. – Wolałabym tu nie ściągnąć rodziców.
Nie wiem, co by powiedzieli na widok chłopaka przetrząsającego osobiste rzeczy
ich córki…
– Szczególnie, że byłby to
chłopak, do którego skrycie ta córka wzdycha – mruknął wciąż ubawiony Plagg.
– Przy jego ślepocie, nadal by
się nie zorientował, że ona skrycie do niego wzdycha.
– Ona? – kwami zatrzymało się
gwałtownie i spojrzało na mnie uważnie. – Ty nie jesteś Marinette! – odkryło
nagle.
– Brawo! Zanim Sztukmistrz
zamienił Biedronkę z Czarnym Kotem, zdążył zamienić Marinette ze mną –
wyjaśniłam niecierpliwie. Czułam, że nie
mam czasu na pogaduszki. – Nie jestem Marinette. Jestem Lena. I muszę znaleźć
tę cholerną szkatułkę, jeśli mam wrócić do domu…
– Tikki wie?
– Jasne, że tak. Już mnie
sprawdziła. A teraz… Czy mógłbyś mi pomóc wrócić do mojego życia? Naprawdę nie
wiem, gdzie ta dziewczyna mogła schować to jajo!
– Mnie nie pytaj! – zastrzegł
Plagg, odwracając się do mnie plecami, po czym dodał pod nosem: – Ale jako
bóstwo chaosu i zniszczenia zacząłbym tam, gdzie jest największy bałagan…
Spojrzałam na stertę tkanin
leżącą w kącie obok maszyny do szycia. Teoretycznie spełniało wymogi
„umiarkowanie porządnego” schronienia dla szkatuły. Jakbym była Gabrielem
Agrestem, to pewnie bym tego śmietnika nawet nie dotknęła… Zaczęłam więc
delikatnie badać stos materiałów i przeróżnych akcesoriów krawieckich. Po
chwili natknęłam się na obły kształt i serce zaczęło mi bić mocniej.
Wyciągnęłam wielkie kropkowane jajo. Wydawało mi się, jakby lekko drgało pod moimi
palcami, ale musiało to być złudzenie, bo przecież nie byłam Marinette ani ciałem,
ani duszą. A mimo to szkatuła zachowywała się tak, jakby czuła, że należy do
mnie. Dziwne.
Przesunęłam palcem wskazującym pomiędzy
kropkami, jakbym pisała odręczne „M”. Nie miałam pojęcia, skąd ten pomysł
przyszedł mi do głowy, ale nie pierwszy raz posłuchałam intuicji i po raz
kolejny się nie zawiodłam.
Szkatuła zaczęła się otwierać –
rozsunęły się klapki, ukazując skrytki z magiczną biżuterią. Nie przeszłam
szkolenia Marinette, nie wiedziałam, do czego służą poszczególne miracula.
Najlepiej znałam właściwości Miraculum Lisa i Miraculum Żółwia. Wyjęłam je ze
szkatuły, a następnie pogładziłam otwartą dłonią jej wierzch. Klapki się
pozamykały, a ja wciąż nie mogłam uwierzyć w to, że się udało. Już nawet nie
mogłam powołać się na pamięć ciała! Adrien z pewnością nie trzymał w rękach
szkatuły i na pewno jej nie otwierał! Co zatem mną kierowało?
– Serio? Lis i Żółw? – spytał
Plagg z powątpiewaniem.
– Nie znam się na innych miraculach.
Jak zobaczyłam je wszystkie, przyszedł mi do głowy pewien pomysł na pokonanie
Sztukmistrza. I do tego przydałyby się właśnie te dwa miracula.
– Jestem pod wrażeniem…
Fiołeczku…
Uśmiechnęłam się do Plagga.
Będzie mi go brakowało…
– Plagg, wysuwaj pazury!
---
Ja, Marinette - cz.7 <- Poprzednia część | Następna część -> Ja, Marinette - cz.9
Komentarze
Prześlij komentarz