Ja, Marinette - cz.2

 (2) – Lekcja fizyki

Wypadłam z piekarni Dupain-Cheng w pośpiechu. Musiałam jeszcze obowiązkowo wyściskać się z Tomem, który zaopatrzył mnie w przekąskę na drugie śniadanie. Miałam wrażenie, jakby mój „tata” miażdżył wszystkie kości w moim drobnym ciele, ale najwyraźniej cuda nierealnego świata chroniły mnie przed tak marnym końcem.

Potem musiałam odczekać zmianę świateł na przejściu dla pieszych, więc w konsekwencji całą drogę do szkoły biegłam, ledwo łapiąc oddech. Jakimś cudem wbiegłam bo schodach i wpadłam na dziedziniec szkoły François Dupont równo z dzwonkiem.

– No, jesteś! – usłyszałam tuż obok siebie.

Alya.

Oczywiście!

Jakżeby inaczej?

– Cześć… – wysapałam, próbując opanować zadyszkę.

– Lepiej się pospieszmy, bo wolałabym dzisiaj nie być pytana z fizyki.

– Masz rację, lepiej nie podpaść na starcie – przytaknęłam, pamiętając o swoim planie siedzenia cicho i nienarobienia Marinette problemów.

Alya pobiegła przodem, a ja nie mogłam się napatrzyć na jej ognistorude włosy. Było ich naprawdę sporo. Mogłaby grać Hermionę, gdybyśmy w szkole wystawiali „Harry’ego Pottera”… Zaraz, zaraz… Czy ja właśnie pomyślałam: „gdybyśmy”? Coś chyba za bardzo wczułam się w rolę Marinette…

Kiedy weszłyśmy do klasy, nauczycielki jeszcze nie było. Udało się! Ale zamiast rozkoszować się ulgą, zamarłam z wrażenia. O matko! Klasa profesor Mendelejew! Prawdziwe laboratorium – o ile można było użyć określenia „prawdziwe” do scenerii z serialu animowanego… W kolejnych ławkach siedzieli bohaterowie Miraculum, z Chloe Bourgeois na pierwszym planie, która przyglądała mi się z kwaśną miną. Jakże cudowna była w swojej wyniosłości i zniesmaczeniu! Miałam ochotę od razu usiąść i napisać opowiadanie o niej! Szybko przeskanowałam pozostałych uczniów, z ulgą konstatując brak Lili Rossi. Tej bym nie zdzierżyła!

Z pierwszej ławki uśmiechali się do mnie Adrien i Nino. Oczywiście…

– Marinette… – Alya syknęła mi do ucha nagląco.

Och, no tak! Stałam na środku klasy i gapiłam się na nich wszystkich! Co za kompletna porażka! Czułam ciepło wypływające na moje policzki. Spuściłam głowę i czym prędzej przemknęłam na swoje miejsce. Nie mogłam nie usłyszeć złośliwej uwagi Chloe, kiedy ją mijałam:

– Gapa-Cheng…

Zdecydowanie powinnam napisać opowiadanie o Chloe. Pierwszy w moim dorobku „angst”… Najlepiej ze śmiercią głównej bohaterki. Ta myśl od razu poprawiła mi nastrój.

– Już myślałem, że się spóźnicie – zagadnął Nino, który skorzystał z okazji, że profesor Mendelejew jeszcze się nie pojawiła.

– Czekałam na Marinette – wyjaśniła Alya. – Musisz się wcześniej zbierać z domu, dziewczyno! Zawsze się spóźniasz!

– Nie mogłam się wyrwać rodzicom… – mruknęłam. – Zebrało im się na czułości…

Alya zerknęła na mnie zdumiona, zaś Nino wydał z siebie zakłopotane chrząknięcie. Kopnęłam się mentalnie w kostkę. Marinette nie była zgryźliwa, a już szczególnie pod adresem swoich rodziców.

– Moim zdaniem, twoi rodzice są super! – wtrącił Adrien, zerkając na mnie z uśmiechem.

A więc to był Adrien! Z tymi błyskami w zielonych oczach. I z czułym uśmiechem do swojej „tylko przyjaciółki”… Taa… „a świstak siedzi i zawija je w te sreberka…”

Najpierw zdziwiłam się, że nie zemdlałam z wrażenia. Noż kurczę! Miałam przed sobą obiekt westchnień połowy szkoły. Co tam: szkoły! Połowy miasta! A ja nic. Żadnych motyli. Nul. I zaraz sobie przypomniałam, że przecież jestem od nich nieco starsza. I w dodatku moje serce od wielu lat było już zajęte. Nic dziwnego, że byłam odporna na urok złotego chłopca. Jak pobędę w świecie Miraculum trochę dłużej, to niechcący zrujnuję ship Adrienette. Właściwie, to zrujnuję cały LoveSquare…

– Są najlepsi! – odparłam zdecydowanym tonem w nadziei, że zatrze to niemiłe wrażenie mojej poprzedniej wypowiedzi. Musiałam się bardziej pilnować.

Wejście nauczycielki przerwało nam pogaduszki. Z jednej strony mi ulżyło, bo wiedziałam, że trudno mi będzie udawać Marinette przy przyjaciołach, którzy doskonale ją znają. Z drugiej strony wróciły nerwy związane z lekcjami. A już myślałam, że wyrosłam z takich szkolnych stresów…

– Tematem dzisiejszej lekcji będzie Układ Słoneczny! – oznajmiła oschłym tonem profesor Mendelejew.

Nie mogłam uwierzyć we własne szczęście. Uwielbiałam programy o kosmosie, miałam w domu też parę książek i albumów na ten temat. Nawet swego czasu brałam udział w jakichś konkursach z astronomii. Jeśli nauczycielka wywoła mnie do odpowiedzi, powinnam sobie poradzić i Marinette nie będzie musiała poprawiać jakiejś złej oceny. Odprężyłam się natychmiast.

Za wcześnie się jednak ucieszyłam. Profesor Mendelejew zaczęła swój wykład w tak „pasjonującym” stylu, że po pięciu minutach połowa klasy spała. Jak ona mogła zarżnąć jeden z ciekawszych działów fizyki? Już ja bym lepiej poprowadziła tę lekcję! Siedziałam jednak cicho, pomna postanowienia, żeby się nie wychylać. Wymagało to ode mnie sporej cierpliwości, bo przynudzanie Mendelejew wzbudzało we mnie rosnącą frustrację.

Wreszcie nauczycielka zorientowała się, że większość jej uczniów kompletnie jej nie słuchała, więc żeby nas zaktywizować, zmieniła taktykę i zaczęła zadawać klasie pytania.

– Kto z was wie, która planeta Układu Słonecznego kręci się wokół własnej osi w innym kierunku niż pozostałe planety? – spytała z uśmiechem, jakby znalazła smakowite smaczki dla nas.

– Wenus… – mruknęłam pod nosem, znając odpowiedź już w połowie pytania. Też mi ciekawostka!

– Doskonale, panno Dupain-Cheng! – skomentowała nauczycielka i zerknęła na mnie zza swoich okularów.

Kątem oka podchwyciłam zdumione spojrzenie Alyi. Usłyszałam też dziwny pomruk za moimi plecami i przypomniałam sobie, że Marinette chyba trochę kulała z przedmiotów ścisłych. Niedobrze… W nich akurat byłam dobra w szkole…

– Wenus jest bardzo ciekawą planetą, na której rok jest krótszy niż doba – dodała profesor Mendelejew zadowolonym tonem.

Zagryzłam wargi, żeby przypadkiem nie ujawnić mojej wiedzy na ten temat. Ciągle zapominałam, że jestem starsza od uczniów siedzących w ławkach, nie wspominając już o specyficznych upodobaniach naukowych… Na szczęście w porę usłyszałam prychnięcie Chloe Bourgeois, co przypomniało mi o tym drobnym szczególe:

– Co za skończony nonsens! Rok krótszy od dnia?!

„Ech…” – westchnęłam w duchu. – „Czy ty w ogóle wiesz, co to jest rok i doba?”

– Kto z was wie, czym dla planety jest rok, a czym doba? – zapytała natychmiast Mendelejew.

Chryste Panie! Miałam ochotę zacząć gryźć ławkę! Nagle zrozumiałam, skąd u Hermiony Granger brała się ta nieodparta potrzeba zgłaszania się do odpowiedzi. „Błagam, niech ktoś się zgłosi…” – jęknęłam w duchu, starając się nie położyć na ławce w akcie desperacji. Za stara byłam na szkołę!

– Doba to czas obrotu planety wokół własnej osi, a rok to czas obiegu wokół Słońca – zgłosił się Adrien, czym wybawił mnie z udręki.

– Doskonale, panie Agreste! – ucieszyła się nauczycielka. – Zatem Wenus obraca się wokół własnej osi wolniej niż zajmuje jej obiegnięcie Słońca. Jak widzicie, ta planeta wyróżnia się spośród pozostałych planet Układu Słonecznego. Czy wiecie, ile jest tych planet?

Frustracja narastała we mnie, więc zaczęłam rysować sobie Układ Słoneczny na tablecie. Ta lekcja to był jakiś koszmar!

– Osiem.

Znów Adrien. Jak dobrze, że ten chłopak ciągle miał jakieś dodatkowe zajęcia. Przynajmniej nauczyciel miał sobie z kim pogadać na lekcji. A ja nie zagryzłam się od środka.

– Jeszcze kilkanaście lat temu naukowcy twierdzili, że w Układzie Słonecznym jest dziewięć planet – kontynuowała Mendelejew. – Jednak po latach badań wykluczyli z grona planet jedną z nich. Czy ktoś wie…?

– Pluton… – wyrwało mi się, zanim się opanowałam. Widocznie frustracja sięgnęła zenitu.

– Doskonale! – Mendelejew nie ukrywała nawet swojego zdumienia, a ja mentalnie znów kopnęłam się w kostkę.

W tym momencie zabrzmiał dzwonek. Zauważyłam jednak, że nikt nie zaczął zbierać swoich rzeczy. Najwyraźniej na lekcjach profesor Mendelejew to ona, nie dzwonek, ogłaszała koniec zajęć.

– Na następną lekcję przygotujecie referat na temat wybranej planety Układu Słonecznego. Panna Dupain-Cheng i pan Agreste są zwolnieni z tego projektu, ponieważ wykazali się wiedzą na tej lekcji. Możecie się rozejść!

Dopiero po tym ogłoszeniu zaczął się szum w klasie. Wszyscy pakowali swoje rzeczy, więc i ja pozbierałam książki i tablet do plecaka. Tymczasem moje ucho złowiło Chloe skarżącą się Sabrinie:

– To niesprawiedliwe, że Dupain-Cheng nie musi pisać referatu. Przecież nie odpowiedziała na żadne pytanie, tylko coś tam mamrotała pod nosem. Zresztą, skąd ona to wszystko wiedziała? Na pewno ściągała! Albo Adrien jej podpowiadał. Dlaczego nie podpowiedziałeś czegoś mnie, Adrieniśku?! – zwróciła się bezpośrednio do chłopaka.

– Nie podpowiadałem Marinette – odparł Adrien, po czym odwrócił się do mnie: – Nie wiedziałem, że interesujesz się astronomią.

Cholera… Marinette z pewnością wiedziała tyle o Układzie Słonecznym, co o tożsamości Czarnego Kota. Że też nie potrafiłam trzymać języka za zębami! Wymyśl coś, Lena! Ponoć jesteś inteligentna!

– Sama nie wiem, skąd to wiedziałam… – mruknęłam niepewnie. – Niedawno oglądałam jakiś program o kosmosie. Pewnie coś zapamiętałam przypadkiem.

– To się nazywa mieć szczęście – skomentował Nino, kiedy wychodziliśmy z klasy. – Nie musisz pisać referatu. Alya? Wybierzemy sobie jakieś planety?

– Proponuję wam Wenus i Marsa – wtrąciłam, zanim ugryzłam się w język.

– Czemu tak? – zdziwiła się Alya.

– N-no mówi się, że kobiety są z Wenus, a mężczyźni z Marsa… - zająknęłam się.

– Kto tak mówi? – dopytywała się moja serdeczna przyjaciółka.

– No, ludzie mówią… Nie wiem, kto konkretnie. Gdzieś mi się obiło o uszy…

– To ja biorę Marsa! – ucieszył się Nino. – Który to?

Matko jedyna! Może zacznę im udzielać korepetycji? Zmusiłam się jednak do milczenia, bo taki nagły przypływ wiedzy u Marinette z dziedziny, w której nie była prymusem, od razu wydałby się wszystkim podejrzany.

– Do referatu to chyba trzeba poszperać w jakichś książkach? – podsunęłam bezpiecznie.

– Wujek Google pomoże – skwitowała Alya. – Pytanie, czy profesor Mendelejew pozwoli na referat o Wenus, skoro tyle było gadania o tej planecie na lekcji. Dla bezpieczeństwa wybiorę sobie jakąś inną. Jakie są jeszcze planety?

– Ziemia… – mruknęłam.

Pozostała trójka stanęła jak wryta i gapiła się na mnie w zdumieniu. Poczułam się niepewnie. Rozejrzałam się wokół po dziedzińcu. Na szczęście nie było w pobliżu nikogo.

– No, przecież Ziemia też jest planetą w Układzie Słonecznym… – usprawiedliwiłam się niezręcznie.

– Masz rację, Marinette! – zaśmiał się Adrien, który jako pierwszy otrząsnął się z zaskoczenia. – Że też sam o tym nie pomyślałem!

– Przecież ty nie musisz pisać referatu – przypomniałam.

– Mimo wszystko zacząłem się zastanawiać, którą planetę bym wybrał. I w ogóle nie pomyślałem o Ziemi! Genialne, Marinette!

– A proszę bardzo… – Uśmiechnęłam się zmieszana.

Słowa Adriena uświadomiły mi, jak bardzo nie udało mi się zrealizować mojego planu niewychylania się. Zamiast siedzieć w cieniu, zrobiłam z Marinette prymusa nauk ścisłych! Mogłam podsumować pierwszą lekcję we wcieleniu panny Dupain-Cheng jednym słowem: porażka.

---

Ja, Marinette - cz.1  <-  Poprzednia część  |  Następna część  ->  Ja, Marinette - cz.3

Komentarze

Popularne:

Wybieram okładkę opowiadań!

Miraculum FanFiction: Luka - cz. 20

Ta Noc - cz.20

Powiedziała TAK - cz. 1

Miraculum FanFiction: Luka - cz. 1