Czy ja wyszłam z cienia?
No to można powiedzieć, że dorobiłam. Wygląda na to, że wydanie książki było klasycznym wsadzeniem kija w mrowisko. Jeśli kiedyś myślałam, że nie mam czasu - byłam w błędzie. Dopiero teraz nie mam czasu...
Ale może po kolei...
Od kiedy "Przeczucia" ujrzały światło dzienne w formie książkowej, dojrzewałam do stopniowego ich wypromowania. Zabrałam się za to odpowiednio opornie, jak przystało osobie, która siedzi w cieniu od wielu lat i bardzo nieśmiało z niego wychodzi. I choć wydawało mi się, że robię postępy, dzisiaj doszłam do wniosku, że niekoniecznie jest tak różowo, jak myślałam.
Dzisiaj natknęłam się na najnowszą recenzję "Przeczuć" (tu jest do niej link: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4864949/przeczucia/opinia/48421887#opinia48421887). Autorka niniejszej opinii zadała mi korespondencyjnie parę istotnych pytań. I pomyślałam sobie, że równie korespondencyjnie jej na te pytania odpowiem...
Młodsze grono będzie mogło przenieść się w czasy prehistorii, w treści nie znajdą serfowania po necie, cykania selfie, snapowania i wrzutek z insta.
Tu przyznaję... Trochę to było zaniedbanie z mojej strony. Z pewnością stanowiłoby jakieś urozmaicenie fabuły, ale wydało mi się niepotrzebne - z punktu widzenia rozwoju wydarzeń. Być może dałam się ponieść minimalizmowi, który tak sobie cenię. Mogę tylko zapewnić, że odrobinę ten błąd naprawiłam w części drugiej. Ale tylko odrobinę :-)
Ale może po kolei...
Od kiedy "Przeczucia" ujrzały światło dzienne w formie książkowej, dojrzewałam do stopniowego ich wypromowania. Zabrałam się za to odpowiednio opornie, jak przystało osobie, która siedzi w cieniu od wielu lat i bardzo nieśmiało z niego wychodzi. I choć wydawało mi się, że robię postępy, dzisiaj doszłam do wniosku, że niekoniecznie jest tak różowo, jak myślałam.
Dzisiaj natknęłam się na najnowszą recenzję "Przeczuć" (tu jest do niej link: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4864949/przeczucia/opinia/48421887#opinia48421887). Autorka niniejszej opinii zadała mi korespondencyjnie parę istotnych pytań. I pomyślałam sobie, że równie korespondencyjnie jej na te pytania odpowiem...
Kiedy kilka dni przed lekturą odwiedziłam profil autorki w jednym z portali społecznościowych, było tam 8 lajków (gdy piszę recenzję, jest ich już 13). Nie do uwierzenia w dzisiejszych czasach, kiedy sukces autora mierzony jest liczbą obserwatorów. I sam on zabiega, żeby zaistnieć w sieci.
Zgadzam się. Poszukiwanie informacji o mnie w sieci może rzeczywiście zdenerwować. I tak jestem pod wrażeniem, że komuś się chciało. Moje wirtualne "ja" jest póki co dość ubogie. Ale pracuję nad tym, żeby było mnie tam coraz więcej. Nie do końca zgodzę się z tym mierzeniem sukcesu lajkami. Wszak nie dla lajków piszę. Ale z drugiej strony przy obecnym zapchaniu rynku wydawniczego debiutantami, jak inaczej dotrzeć do odbiorców?
Zgadzam się. Poszukiwanie informacji o mnie w sieci może rzeczywiście zdenerwować. I tak jestem pod wrażeniem, że komuś się chciało. Moje wirtualne "ja" jest póki co dość ubogie. Ale pracuję nad tym, żeby było mnie tam coraz więcej. Nie do końca zgodzę się z tym mierzeniem sukcesu lajkami. Wszak nie dla lajków piszę. Ale z drugiej strony przy obecnym zapchaniu rynku wydawniczego debiutantami, jak inaczej dotrzeć do odbiorców?
Niestety w sieci nie znalazłam notki biograficznej autorki. Nie wiem więc czy „Przeczucia” traktuje podobnie jak ja – jako sentymentalną podróż w przeszłość. Czy też jest młodą pisarką, której wydawało się, że przedstawienie w książce pierwszej miłości licealistów to przepis na sukces.
No jak najbardziej jest to sentymentalna podróż w przeszłość. Ale trochę też miło mi się zrobiło, że ktoś podejrzewa mnie o to, że jestem młodsza niż wskazuje moja metryka. Co by znaczyło, że udało mi się (choć trochę...) "wejść w głowę" nastolatki.
No jak najbardziej jest to sentymentalna podróż w przeszłość. Ale trochę też miło mi się zrobiło, że ktoś podejrzewa mnie o to, że jestem młodsza niż wskazuje moja metryka. Co by znaczyło, że udało mi się (choć trochę...) "wejść w głowę" nastolatki.
Młodsze grono będzie mogło przenieść się w czasy prehistorii, w treści nie znajdą serfowania po necie, cykania selfie, snapowania i wrzutek z insta.
Tu przyznaję... Trochę to było zaniedbanie z mojej strony. Z pewnością stanowiłoby jakieś urozmaicenie fabuły, ale wydało mi się niepotrzebne - z punktu widzenia rozwoju wydarzeń. Być może dałam się ponieść minimalizmowi, który tak sobie cenię. Mogę tylko zapewnić, że odrobinę ten błąd naprawiłam w części drugiej. Ale tylko odrobinę :-)
Podsumowując... Udało mi się wydać książkę. Teraz muszę dzielnie przy niej stanąć w świetle jupiterów. Nie mam tylko pojęcia, jak mam to zrobić... Jakieś rady? ;-)
L.K.
Komentarze
Prześlij komentarz