Miraculum Fanfiction: Róża - cz. 10
Marinette zrobiła krok w stronę
zakłopotanego Adriena. Nie odrywała wzroku od jego zielonych oczu utkwionych w
jej twarzy. Przez głowę przelatywało jej tysiąc myśli, a każda była bardziej
absurdalna i pokręcona od poprzedniej. To byłoby szaleństwo uwierzyć, że Adrien
Agreste jest Czarnym Kotem! Byli tak różni od siebie!
Ale jeśli jednak rzeczywiście nim
był, to czy to możliwe, że odkrył wcześniej, że ona jest Biedronką? Może to
stąd te częste wizyty Czarnego Kota u niej na balkonie? Może dlatego Adrien tak
chętnie zgodził się dzisiaj na to wyjście do kina? Czym się zdradziła?
- Od jak dawna wiesz? – spytała
cicho.
- Tak właściwie to zacząłem w to
wierzyć, jak zobaczyłem tę różę. – szepnął.
- Od kiedy wiesz? – powtórzyła
groźnie, mrużąc oczy.
- Olśniło mnie przed chwilą,
kiedy wracaliśmy z kina. – wyznał.
- Dlaczego właśnie wtedy?
Adrien uśmiechnął się szeroko, a Marinette
nagle zobaczyła, jak ten uśmiech podobny był do uśmiechu Czarnego Kota. Adrien
jeszcze nigdy tak się do niej nie uśmiechał. Do nikogo się tak nie uśmiechał.
- Jak wróciłem pod kino, to ciebie
jeszcze nie było. Trochę… - urwał i zaczerwienił się okropnie. – Trochę
rozmyślałem o tym, co się wydarzyło, zanim uciekłaś.
Marinette też natychmiast zrobiła
się czerwona. Jej zachowanie, a szczególnie pocałunek z Czarnym Kotem, wydawało
jej się jakoś mniej żenujące, kiedy on nie znał jej tożsamości. Teraz stali
naprzeciwko siebie bez masek i miała ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu.
- I nagle uświadomiłem sobie, że kiedy
powiedziałem twoje imię, ty mi odpowiedziałaś. – dodał.
- Skąd… Skąd wtedy wiedziałeś? – szepnęła.
- Nie wiedziałem. – przyznał
szczerze. – Sam nie wiem, dlaczego mi się pomyliło. Aż do tamtej chwili nie
łączyłem was ze sobą w ogóle. Była Biedronka i byłaś ty. Zawsze jako dwie
odrębne osoby.
- To tak samo, jak ty i Czarny
Kot… - uśmiechnęła się nieśmiało.
- I choć zrobiłaś wtedy coś, o
czym od tak dawna marzyłem… - kontynuował wciąż zarumieniony. – …To najbardziej
martwiłem się o ciebie, prawdziwą ciebie, zostawioną gdzieś tam w ciemnym
kinie. Albo co gorsza szukającą mnie po ulicy. I pewnie dlatego powiedziałem
twoje imię.
- Odpowiedziałam zupełnie
odruchowo. – mruknęła Marinette, bardziej do siebie niż do niego. – Musiałam
się chyba trochę zapomnieć.
Adrien znów wyszczerzył się w
uśmiechu. Tak, zdecydowanie był to uśmiech Czarnego Kota! Rumieniec na jej
policzkach się pogłębił.
- Jak uciekłaś, to nie
zastanawiałem się nad tym, co się wydarzyło, tylko poleciałem z powrotem do
ciebie. Wiesz, pod kino. Chciałem się upewnić, że wszystko z tobą w porządku.
Ale potem zacząłem o tym myśleć. I w końcu się połapałem, że coś za dużo w tym
wszystkim zbiegów okoliczności.
- Czyli… Jak przyłaziłeś tutaj do
mnie, to nie wiedziałeś? – upewniała się Marinette.
- Nawet mi przez myśl nie
przeszło. Aż dziwne, bo jak się nad tym głębiej zastanowić, to w sumie dość
oczywiste, że Biedronka to ty.
- Naprawdę? – zdziwiła się.
- Na przykład dzisiaj w szkole i
w kinie zachowywałaś się bardzo, że się tak wyrażę, po biedronkowemu. Tak jakoś
swobodnie. Jak zawsze przy mnie, jak bywam Czarnym Kotem, znaczy się. Ale to
zrozumiałem dopiero teraz, jak już wiem. Wcześniej w ogóle nie widziałem tych
podobieństw.
- Podobnie jak ja. – mruknęła
Marinette.
Ona też dopiero teraz zaczęła
dostrzegać podobieństwa między Adrienem a Czarnym Kotem. I nie próbowała nawet tłumaczyć
mu, dlaczego do tej pory nie zachowywała się swobodnie przy nim. Wystarczająco
niezręcznie się czuła, mając świadomość, że pocałowała go dzisiaj.
- To może zgodziłabyś się pójść
ze mną jeszcze raz do kina? – spytał z nieśmiałym uśmiechem. – Tym razem na
prawdziwą randkę?
- Naprawdę mnie zapraszasz? Ale
przecież… Przecież kochasz Biedronkę.
- Którą przypadkiem jesteś. –
uśmiechnął się szeroko. – Zawsze mówiłem, że kocham dziewczynę, która jest
Biedronką. Twój pech, że nią jesteś.
- Mój pech? – zdziwiła się.
- No, teraz będziesz musiała
zapomnieć o tym kolesiu, który złamał ci serce.
Marinette wybuchnęła śmiechem.
- No co? – spytał podejrzliwie.
Ale Marinette śmiała się nadal,
że aż zaczęły jej lecieć łzy z oczu. Adrien przyglądał jej się z ciekawością, a
ona nie mogła się opanować, bo co na niego spojrzała, zaczynała śmiać się od
nowa. Po chwili zaczęła się już trzymać za brzuch, a drugą ręką wsparła się na
ramieniu Adriena.
- Hej, no co jest? – spytał, sam
walcząc już ze śmiechem.
- Cze… czekaj… - wykrztusiła. –
Zaraz sam… będziesz się… śmiał.
- Ale co się stało? – dopytywał
się. – Co cię tak rozbawiło?
Chwycił jej dłoń, którą trzymała na
jego ramieniu. Od razu spoważniała i spojrzała na niego. W jej oczach wciąż
lśniły łzy.
- To ty. – szepnęła i znów
zaczęła chichotać.
- Co ja? – nie zrozumiał.
Stał osłupiały, wciąż trzymając
ją za rękę i nie rozumiejąc nic z tego, co się działo.
- Marinette?
- To ty, Adrien. – wykrztusiła. –
Ty jesteś tym kolesiem.
I znów zaczęła się śmiać. Tym
razem dołączył do niej. Zrozumiał. I przypomniał sobie, co parę dni temu
powiedział mu Plagg. Wywołało to w nim kolejny wybuch wesołości. Stali tak na
środku pokoju, trzymając się za ręce i śmiejąc do rozpuku. A co spoważnieli, rozśmieszali
się samym spojrzeniem.
- Masz pojęcie, jak strasznie to
jest pokręcone? – spytał Adrien, gdy wreszcie trochę się opanowali.
- Nie rozśmieszaj mnie, bo już
mnie brzuch boli ze śmiechu. – wykrztusiła Marinette. – Pewnie, gdyby to nie
było takie pokręcone i śmieszne, to nigdy bym ci nie powiedziała!
- Dlaczego?
- Wstydziłabym się.
- Dlaczego? – powtórzył. – Ja ci
powiedziałem, co do ciebie czuję.
- Powiedziałeś, co czujesz do Biedronki.
I jako Czarny Kot. Jako Adrien nic mi nie mówiłeś. Mnie jako mnie, Marinette. –
sprostowała.
- Ty mi nie powiedziałaś nic. Ani
jako Biedronka, ani jako Marinette. – wypomniał jej.
- Zawsze coś mi stanęło na
przeszkodzie. – westchnęła. – Najczęściej była to moja wrodzona nieśmiałość. I
strach…
- Strach?
- No, przed odrzuceniem.
- A, taki strach. Też to mam.
- W sumie to dałam ci kosza… -
przypomniała sobie.
- Mam się odwdzięczyć? –
zażartował. I zarobił kuksańca.
- Zaprosiłeś mnie na randkę. –
przypomniała. – Chcesz się wycofać?
- W życiu! – zaprzeczył. – Ach, i
jestem ci coś winny. – dodał, robiąc jeden krok w jej stronę. Dzieliły ich
teraz już tylko centymetry.
- Co takiego? – spojrzała na
niego zdumiona.
- Wiesz… - zarumienił się i
spojrzał na nią nieśmiało. – Jak ci dawałem tę różę… to plan był taki, że cię
pocałuję. Wiesz… nie w policzek… - dodał.
Marinette zaczerwieniła się.
- Szkoda, że mi wtedy nie
powiedziałaś, kto jest twoim wybrankiem. – szepnął, patrząc jej w oczy z bardzo
bliska. – Na pewno bym cię wtedy pocałował. Straciliśmy tyle dni… - westchnął.
A potem pochylił się i ją
pocałował. Ją – jako Marinette. Ale czy to miało teraz jakiekolwiek znaczenie?
KONIEC
---
Róża cz. 9 <- Poprzednia część
KONIEC
---
Róża cz. 9 <- Poprzednia część
Komentarze
Prześlij komentarz