Ciasno, że Kota nie wciśniesz? - cz. 12
Dzień ciągnął się niemiłosiernie.
Marinette nie znosiła piątków. Zawsze wtedy mieli zajęcia do późna, a na samym końcu
tego koszmarnego dnia były warsztaty z projektowania, których prowadzący
wyjątkowo był na nią zawzięty. Nazywał się Pierre de la Coste i nie miał nic
wspólnego z Domem Mody Lacoste, ale podobnie brzmiące nazwisko wyraźnie
wpływało na jego manię wielkości. Jego życiową ambicją było poniżanie
studentów, chyba tylko po to, żeby sam poczuł się lepiej.
---
Ciasno, że Kota nie wciśniesz – cz. 11 <- Poprzednia część | Następna część -> Ciasno, że Kota nie wciśniesz – cz. 13
Po ostatnich zajęciach Marinette czuła
się totalnie wypluta. Miała ochotę wpełznąć pod koc i spędzić tam cały weekend.
Oczywiście, że drapieżny Pierre wyżył się na niej na warsztatach, bo przecież
była jego ulubionym celem. Zawsze najgłośniej wyśmiewał jej projekty i
twierdził, że żaden szanujący się dom mody nigdy nie zatrudni takiego
beztalencia jak ona. Ale dzisiaj był wyjątkowo nieprzyjemny. W dodatku podarł
jej projekt na oczach całej grupy, mówiąc, że w życiu nie widział podobnego ohydztwa.
Marinette zaczekała, aż wszyscy
wyjdą z sali. Podeszła do rozsypanych kawałków jej najnowszego projektu. Może
rzeczywiście nie wyszedł jej idealnie – nie była dzisiaj w najlepszej formie,
ale nie usprawiedliwiało to zachowania tego idioty, Pierre’a. Sam był
sfrustrowanym projektantem, którego nikt nie chciał zatrudnić.
Z westchnieniem zaczęła zbierać
podarte kartki. Nagle przemknęło jej przez myśl, że zazwyczaj w takie miejsca
przylatywała akuma. Ileż to razy po oczyszczeniu czarnych motyli okazywało się,
że przedmiotem, w którym był ukryty, były właśnie strzępy czyjejś wzgardzonej
pracy? To otrzeźwiło dziewczynę na tyle, żeby choć trochę się otrząsnąć ze
smutku i rozczarowania. Nie mogła pozwolić na to, żeby Władca Ciem ją namierzył.
Aż się zaśmiała pod nosem na myśl o tym, cóż by to była za ironia losu…
I pomyśleć, że dzień tak miło się
zaczął. Adrien wylazł ze swojej skorupy, sam wykazał inicjatywę, rozmawiał z
nią jak dawniej. Z tą tylko różnicą, że i ona rozmawiała z nim normalnie, a nie
jak w szkole, jąkając się i mamrocząc. Teraz tamto śniadanie wydawało jej się
odległym snem. Znów westchnęła. Pokręciła głową nad samą sobą, pozbierała do
końca swój projekt, a raczej to, co z niego pozostało, i ruszyła w stronę
wyjścia.
Kiedy wyszła na zewnątrz,
zaśmiała się sarkastycznie. Nie no, jej pech nie miał końca! Lało jak z cebra,
a ona nie miała przy sobie nawet parasola!
- Jeszcze burzę z piorunami
poproszę! – wrzasnęła w stronę nieba.
- Nie mam tego w zakresie moich
możliwości, Księżniczko… - odezwał się tuż przy niej znajomy głos i nagle z
ciemności wyłonił się Czarny Kot.
Marinette nie potrafiła zapanować
nad uśmiechem na jego widok. Niespodzianka o tyleż miła, ile zupełnie
nieoczekiwana. Zauważyła, że musiał czekać już dłuższą chwilę, bo choć jego
kostium nie absorbował wody, z włosów mocno mu kapało.
- A masz może parasol? – spytała,
mrugając do niego.
- Niestety, znów muszę cię
rozczarować. Nie mam parasola. Ale za to służę męskim ramieniem i ekspresowym
transportem do domu.
- Jestem w takim stanie, że
przyjmę cokolwiek…
- W jakim stanie? – zaniepokoił
się.
- Akumolubnym… - mruknęła, na co
on się roześmiał.
- Akumolubnym? – podchwycił,
zerkając na nią spod oka. – A cóż to za określenie?
- To chyba oczywiste? Nastrój,
który przyciąga akumy.
- W takim razie bardzo się
cieszę, że po ciebie przyszedłem. Ochronię cię przed każdym czarnym motylkiem,
który będzie próbował cię zaatakować.
- Bardzo śmieszne, Kocie… -
skrzywiła się. – Skąd ty się właściwie tu wziąłeś?
- Nie było cię o zwykłej porze
naszych spotkań, więc się zaniepokoiłem. Pomyślałem, że może jeszcze jesteś na
uczelni. Przybiegłem, patrzę, a tu ty. Stoisz i wygrażasz się w stronę nieba.
- Och, bo miałam dzisiaj naprawdę
koszmarny dzień!
- Tak? – Zerknął na nią
niepewnie. – Nie wyspałaś się? Nie jadłaś śniadania? – zablefował.
- Wyspałam się. Zjadłam przepyszne
śniadanie. Ale potem przyjechałam tutaj i każde następne zajęcia były gorsze od
poprzednich. A już te warsztaty na koniec to już była gehenna! Rozszarpałabym
tego Pierre’a, jakbym go tylko dorwała w swoje ręce! Poczekam jednak na koniec
studiów. Choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką w życiu zrobię, muszę
zaliczyć ten cholerny przedmiot!
Czarny Kot wpatrywał się w nią
jak w obrazek. Jego serce zalała fala błogości, kiedy usłyszał, jak pochwaliła
się śniadaniem. Smakowało jej! Siłą woli skupił się na dalszej części jej
wypowiedzi, bo najwyraźniej miała jakieś pretensje do późniejszych wypadków, które
nastąpiły później.
- Jakiego Pierre’a? – spytał, na
co ona spojrzała na niego zaskoczona tym, że w ogóle jej słuchał.
- Pierre de la Coste, prowadzący
warsztaty z projektowania. Uwziął się na mnie.
Czarny Kot na końcu języka miał
już odpowiedni epitet, ale powstrzymał się w ostatniej chwili, by przypadkiem
nie naprowadzić jej na swoją tożsamość. Pamiętał tego koszmarnego projektanta,
jak próbował bezskutecznie zatrudnić się u jego ojca. Teraz się dowiadywał, że
to beztalencie uczyło studentów fachu, na którym samo się nie znało. Dziwna
była ta uczelnia, skoro zatrudniała takich wykładowców…
- Véronique zawsze mi powtarzała,
że wybrał sobie mnie na ofiarę, bo był zwyczajnie zazdrosny o mój talent –
kontynuowała Marinette, nie zwracając uwagi na minę swojego towarzysza. – Szkoda,
że Vér
dzisiaj nie dotarła na zajęcia. Pewnie zniosłabym ten jego wybuch znacznie lepiej,
gdyby była przy mnie.
- Ja mogę cię wesprzeć. W końcu
jestem twoim przyjacielem, prawda?
- Tak, Kocie! Wiem, że mogę na
ciebie liczyć! – Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością i chciała jeszcze coś
dodać, ale wstrząsnął nią dreszcz, który uprzytomnił im obojgu, że nie było
wskazane przebywanie na tym zimnie zbyt długo. – Żałuję, że nie ubrałam się
cieplej. Ale rano było tak słonecznie…
- Lećmy może do domu… - szepnął
Czarny Kot, obejmując ją delikatnie. – Nie wygląda na to, żeby miało przestać
padać.
- I tak zmoknę… - szepnęła,
wtulając się w jego ramię, a on poczuł jak gorąco rozlewa się po jego klatce
piersiowej.
- Że też nie wziąłem tego
cholernego parasola… - mruknął i wziął ją na ręce. – Trzymaj się, Księżniczko.
Dom niedaleko. Będziemy raz-dwa.
Odpowiedział mu niewyraźny
pomruk, od którego serce zaczęło mu szybciej bić. Ona nie mogła w takim tempie
robić się coraz bardziej urocza, bo i tak już był zgubiony, a teraz… Teraz
musiał się skupić na tym, żeby dowieźć ją jak najszybciej do domu. Biegł przez
ulewę, starając się jakoś osłonić Marinette przed deszczem. Z ulgą przywitał
widok kamienicy, w której mieszkali.
- Wybacz, Księżniczko, ale muszę
cię odstawić do frontowych drzwi. Twoje okno było dzisiaj zamknięte.
- S-Skąd wie-wiesz? – spytała,
szczękając zębami, na co on zaklął pod nosem. Jej tunika była totalnie
przemoczona, a z włosów kapała jej woda.
- Przecież próbowałem się dostać
na spotkanie grupy wsparcia, nie mówiłem ci?
- A-Ach… C-Coś wspom-minał-łeś…
Czarny Kot przyspieszył kroku i
wybiegł na piąte piętro, jakby to była tylko przebieżka po trzech stopniach.
- Poradzisz sobie, Księżniczko?
Dobrze by było, żeby Alya nie zobaczyła mnie znowu z tobą w objęciach…
- Ja-Jasne, Ko-Kocie. L-Leć! –
spróbowała się roześmiać, ale nie bardzo jej to wyszło.
Zawahał się, ale kiedy zobaczył,
że sięga do torebki po klucze, odetchnął z ulgą i zbiegł szybko po schodach.
Nie ryzykował jednak i prędko przemienił się w najbliższej ciemnej alejce.
Natychmiast pobiegł z powrotem pod drzwi ich mieszkania – choć tym razem
bardziej się zmachał. Kiedy zobaczył Marinette wciąż na korytarzu, zabrakło mu
tchu. I nie miało to nic wspólnego z biegiem po schodach.
- Och, A-Adrie-en… - mruknęła. –
N-Nie m-mogę z-zna…
- W porządku! – przerwał jej
szybko i bez wahania sięgnął po swoje klucze.
- Pró-b-bowałam dz-dzwon-nić,
ale…
- Nic nie mów, Mari. Musisz się
rozgrzać natychmiast! – powiedział, otwierając drzwi i wpuszczając ją przodem.
- N-Nic mi n-nie jest…
- Gorąca kąpiel. Bez gadania! –
zarządził, kierując ją w stronę łazienki.
Marinette zerknęła na niego zaskoczona,
ale bez słowa ruszyła we wskazanym kierunku. Dopiero jak zanurzyła się w
ciepłej wodzie, uświadomiła sobie, jak bardzo zmarznięta była. Po chwili, kiedy
poczuła, że jej ciało powoli się rozgrzewa, dotarło do niej to, co wydarzyło
się w ciągu ostatnich kilkunastu minut. Nie miała jednak pojęcia, jak
wytłumaczyć to wszystko.
---
Ciasno, że Kota nie wciśniesz – cz. 11 <- Poprzednia część | Następna część -> Ciasno, że Kota nie wciśniesz – cz. 13
Komentarze
Prześlij komentarz