Miraculum FanFiction: Luka - cz. 3
Już po chwili Czarny Kot był w drodze na dach domu Marinette.
W głowie tłukły mu się ostatnie słowa Plagga. Co on miał na myśli, mówiąc, że
jeszcze nie dojrzał do prawdy. Do jakiej prawdy? I jakie emocje on wyczuwa? Czy
wyczuł, że między Marinette a tym Nowym wyrosła już jakaś emocjonalna więź? Może
Plagg się martwi, że jak Marinette powie, że coś czuje do Luki, to Adrien się
załamie? Wóz albo przewóz… Trzeba się dowiedzieć. Nie zniesie tej niepewności!
Zatrzymał się jak wryty na dachu obok. Marinette stała na
balkonie, wpatrzona w zachód słońca. Wiatr delikatnie rozwiewał pasemka włosów,
które wymknęły się z jej ogonków. Pomarańczowe promienie oświetlały jej twarz.
Dlaczego on nigdy wcześniej nie zauważył, że ona jest taka piękna? I wrażliwa.
Nie, nie powinien na nią teraz naciskać, wypytywać. Jest taka delikatna. Aż go
coś ścisnęło w środku. Czy ona teraz myśli o tym Nowym?
Czarny Kot zeskoczył bezszelestnie na balkon. Marinette nawet
nie drgnęła.
- Coś się dzieje na mieście, Czarny Kocie? – zapytała cicho,
wciąż wpatrzona w ostatnie promienie słońca.
- Nnie… - zająknął się. Skąd wiedziała, że przyszedł?
- Myślałam, że biegasz po mieście tylko wtedy, kiedy mamy
atak akumy. – dodała, zerkając przez ramię.
- Aach, no tak… - uśmiechnął się, nagle onieśmielony. Po co
on tu przyszedł? – Eee… Musiałem dzisiaj wyjść. Siedzenie w czterech ścianach
po prostu mnie… - urwał, bo nie chciał powiedzieć:
- Zabijało? – dokończyła za niego, uśmiechając się smutno.
Odwróciła twarz w stronę zachodu. Słońca już nie było, ale widać było jeszcze
pomarańczowo-różową poświatę.
- Znasz to uczucie? – zapytał cicho, podchodząc i stając
obok niej. Spojrzał z ukosa na nią.
- Czasami. Wychodzę wtedy na balkon i się gapię.
- Jak dzisiaj?
- Jak dzisiaj. – przyznała, przymykając na chwilę oczy. Była
smutna.
- Hej, coś się stało? – zapytał. Taa, jakby nie wiedział!
- Ech… - wzruszyła ramionami.
- Mnie możesz powiedzieć. – uśmiechnął się zachęcająco.
- Eee… Lepsza byłaby Alya. – uśmiechnęła się przepraszająco.
– Wiesz… problemy z chłopcami…
- Jestem chłopcem. – odpowiedział z tym swoim uśmiechem Kota
z Cheshire. – Mogę ci pomóc. Podpowiem ci, co się dzieje w pokrętnych
chłopięcych umysłach.
- Jasne, Kocie! – roześmiała się wreszcie. Przez głowę mu
przemknęło, że jest urocza. I zdziwił się, że nie widział tego wcześniej.
- No to, w czym problem, Księżniczko?
- Ee… Wiesz… - zaczęła, rumieniąc się. Ucieszył się, że
jednak zdecydowała się mu powiedzieć. – Hmmm... Nawet nie wiem, jak ci to
powiedzieć…
- Może od początku? – zachęcił, siląc się na obojętność,
choć w środku zżerały go takie emocje, że przez chwilę myślał, że go rozsadzi
od środka.
- Eee… Dzisiaj miała miejsce dziwna sytuacja… - odezwała się
po chwili. – Przyszedł do naszej szkoły nowy kolega… I… - zamyśliła się, nie
zdając sobie nawet sprawy, że jej rozmówca wstrzymał oddech i niecierpliwie
wyczekuje ciągu dalszego jej opowieści. – On chyba… ja… hmm… Ja mu się chyba
podobam? – zakończyła niepewnie i spojrzała pytająco na Kota.
Adrien poczuł nagle przemożną chęć chwycenia jej w objęcia.
Jakaż ona jest urocza w tej swojej niepewności! Wybuchnął nagle śmiechem. Tak
go rozbroiło to nagłe olśnienie.
- Kocie? – zmarszczyła brwi i przez chwilę przyglądała mu
się z dezaprobatą. Bardzo w tym momencie przypominała mu Biedronkę. Co było kolejnym
zaskoczeniem zbijającym go z pantałyku.
- Przepraszam. – wykrztusił. – Roześmiałem się nie dlatego,
że się komuś spodobałaś. Wręcz przeciwnie. Zdziwiło mnie to, że ciebie zdziwiło,
że możesz się komuś spodobać! Nie wiem, czy rozumiesz, o co mi chodzi…
- Że co? – zapytała z szeroko otwartymi ze zdumienia oczyma.
- Och, Marinette. Dlaczego tak trudno ci uwierzyć, że się
komuś podobasz?
- Eee… Bo… Ja jestem taka zwyczajna.
- Oj, Marinette. Co ty mówisz… Przypomnij sobie, że już
zawróciłaś w głowie kilku chłopakom. Z czego co najmniej jeden stał się przez
to ofiarą akumy. Pamiętasz? Jak ratowałem cię na randce z Ilustrachorem? –
mrugnął do niej. A przecież jeszcze był Nino, ten Nowy. No i on sam… Tak, nie
ma co się oszukiwać. Te emocje, które pewnie doprowadzają Plagga do szału, to
musi być to.
- O ile dobrze pamiętam, to ja ratowałam ciebie,
Kocie. – mruknęła z półuśmiechem. Coś mu drgnęło w piersi, jak sobie
przypomniał ten właśnie moment, kiedy się musieli wydostać ze szklanej klatki.
Jak mógł być taki ślepy!
- Hmmm. No tak… - mruknął zakłopotany, wsłuchany w te
zadziwiające emocje wewnątrz siebie.
- Ale to coś innego. Ja… chodzi o to… że… - zaczęła. Znów
odwróciła się w stronę zachodu. Już zdążyło się ściemnić. Na zachodnim
horyzoncie została już tylko jasna kreska. Powoli pojawiały się gwiazdy, które
i tak ginęły w świetle miejskich latarni.
- O co chodzi? – spytał cicho, bojąc się usłyszeć odpowiedź,
a jednocześnie nie mogąc się jej doczekać.
- Kocie… Czy byłeś kiedyś zakochany?
No masz ci los! Był. Jest. Jest zakochany!
- Tak bez wzajemności? – dodała.
A jakże! Dokładnie bez wzajemności! To znaczy tak mu się
wydaje…
- Tak beznadziejnie bez wzajemności? – dodała po chwili w
ciemność, zupełnie nieświadoma, że jej nie odpowiada na głos, ale w myślach idzie
dokładnie po jej śladach.
- Co to znaczy: beznadziejnie? – zapytał lekko ochrypłym z
emocji głosem.
- Że nie ma nadziei.
- Zawsze jest nadzieja… - mruknął, choć właśnie tak czuł, że
w jego przypadku raczej jej nie ma.
- Nieprawda… - szepnęła, a w oczach jej się zaszkliły łzy.
Tyle, że on ich nie widział, sam zasłuchany w swoje serce. – Czasami po prostu
wiesz, że tej nadziei nie ma…
- Ale, czemu tak mówisz? – zdziwił się. – Mówiłaś, że
spodobałaś się temu chłopakowi. – wykrztusił z lękiem, że zaraz prysną wszelkie
jego nadzieje. Ale musi wiedzieć. Musi!
- To nie o niego chodzi, Kocie! – sprostowała, a jemu na
chwilę ulżyło. Na chwilę. Bo w takim razie jest jeszcze ktoś. O kim on nic nie
wie i nawet nie może mu przeszkodzić w podbijaniu serca Marinette.
- Nie o niego? – zapytał i zamarł.
- Och… To skomplikowane.
- Może jednak jakoś ci pomogę? – zaproponował. – Jesteś w
końcu tak jakby moją przyjaciółką.
- Właśnie… - westchnęła ciężko. – Przyjaciółką. Dla niego
też jestem przyjaciółką. I właśnie dlatego sprawa jest beznadziejna.
- Nie rozumiem. – wyznał po chwili zastanowienia. – Skoro
się przyjaźnicie, to właśnie powinno być łatwiej, prawda? – w głowie miał
gonitwę myśli, przeglądając wszystkich przyjaciół Marinette i próbując odkryć,
którego z nich mogła mieć na myśli.
- Oj, Kocie… - westchnęła. Jak on nic nie rozumiał! –
Zrozum. Jak ktoś jest dla ciebie najlepszym przyjacielem, to nigdy nie spojrzy
na tę drugą osobę tak, jak się patrzy na kogoś, kogo się kocha. Widzi się w nim
wszystkie zalety. Ale nie czuje się ich wyjątkowości. Nie na tyle, żeby
pokochać. Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć.
Nie musiała. Plagg już mu to powiedział. I Adrien właśnie tak
czuł się do dzisiaj. Luka przeważył dzisiaj szalę i to dlatego takim obuchem
dostał, odkrywając nagle swoje uczucia wobec Marinette!
- A poza tym… Przyjaciele nigdy nie zaryzykują utraty swojej
przyjaźni. – dodała, znów wpatrzona w dal i znów zaszkliły jej się oczy.
- Czemu mieliby ją ryzykować? – zapytał głucho.
- Bo jak ze sobą zerwą, to nie będzie powrotu do tego, co
było wcześniej. Utracą ją na zawsze.
- Albo na zawsze będą razem. – powiedział z mocą. – Jeśli
się przyjaźnią, a do tego jeszcze kochają, to nie ma takiej siły, która by ich
rozdzieliła.
- Kocie… Mówisz tak, bo masz nadzieję… - pokręciła przecząco
głową.
Zerknął na nią szybko. Z nadzieją. Domyśliła się? Zwróciła
się do niego. I wtedy dostrzegł łzy w jej oczach. Serce ścisnęło mu się
boleśnie.
- Sytuacja jest beznadziejna dla nas obojga, Kocie. – powiedziała cicho, dotykając delikatnie jego policzka. Na chwilę przymknął oczy. – Biedronka nigdy nie zaryzykuje waszej przyjaźni. Nawet dla miłości. Tak samo, jak Adrien nigdy nie zaryzykuje dla mnie… - urwała przerażona, że powiedziała za dużo.
---
Luka cz. 2 <- Poprzednia część | Następna część -> Luka cz. 4
Komentarze
Prześlij komentarz