Szalik dla Dwojga - Cz. 18
UWAGA! Ostrzeżenie przed
spoilerami! "Befana"...
- Kocie, ratuj! – krzyknęła Marinette, ukryta za stołem.
---
Szalik dla Dwojga - cz. 17 <- Poprzednia część | Następna część -> Szalik dla Dwojga - cz. 19
- Kocie, ratuj! – krzyknęła Marinette, ukryta za stołem.
A Czarnemu Kotu serce stanęło.
Wiedział, że musi ją ratować przed zakumanizowaną babcią. Ale z drugiej strony
sam był w niezłych opałach. Nie chciał być zamieniony w bryłkę węgla ani w
bezwolnego anioła. Wreszcie uwolnił się od ścigających go aniołów Befany i
przybiegł do Marinette.
- Przepraszam, że musiałaś
czekać… - szepnął i chwycił ją szybko na ręce.
Objęła go za szyję, a jemu
niebezpiecznie zakręciło się w głowie. Nie jest dobrze. Jest nawet bardzo
niedobrze! To w ogóle nie powinno mieć miejsca! Siłą woli zmusił się do
wymyślenia dla niej jakiejś bezpiecznej kryjówki.
- Dlaczego twoja babcia się na
ciebie zezłościła? – spytał, biegnąc po dachach w stronę Wieży Eiffla.
- Chyba spędziłam z nią zbyt mało
czasu… - wymamrotała smutno gdzieś w okolicy jego piersi. Dobrze, że biegł tak
szybko, bo przynajmniej łomotanie jego serca było usprawiedliwione.
- Nie martw się, odzyskasz swoją
babcię – obiecał, stawiając ją na platformie. – Ach, zapomniałbym. Wszystkiego
najlepszego, Księżniczko!
- Dziękuję, Czarny Kocie… -
odpowiedziała miękko i uśmiechnęła się do niego ciepło.
Serce na moment mu stopniało na
widok tego uśmiechu, ale szybko przywołał się do porządku – w końcu miał misję
do wykonania. Wiedział, że musi się skupić na zadaniu. Tym bardziej, że Befana
była bardzo inteligentnym przeciwnikiem. Szybko się połapała, gdzie Czarny Kot
mógł ukryć jej wnuczkę. W dodatku po krótkiej walce Biedronka prawie się
poddała i kazała mu zaprowadzić Befanę do miejsca, w którym ukrył Marinette.
Nie był w stanie się do tego
zmusić. Ale jeśli dobrze zrozumiał mrugnięcie Biedronki – a rozumieli się
przecież bez słów! – miała jakiś plan. Poprowadził zatem Befanę w stronę
schowka, czując jak krew pulsuje mu w skroniach. Oby jej tam nie było. Oby jej
tam nie było…
Schowek był pusty – nie licząc
oczywistych szczotek i środków czystości. Marinette musiała ukryć się gdzie
indziej. W życiu nie czuł takiej ulgi! Nie miał pojęcia, gdzie podziała się
dziewczyna, ale przynajmniej udało się zmylić Befanę, a Biedronce dać czas na zrealizowanie
planu, dzięki któremu po raz kolejny ostatecznie pokonali przeciwniczkę.
Można było spokojnie wrócić na
imprezę urodzinową Marinette.
Adrien czuł, jak serce mu wali w
piersi, kiedy sięgał ponownie po pudełko z prezentem. Wstrzymał oddech, patrząc
na jej reakcję. Och, była zdziwiona. Czyli talizman jednak okazał się za mało
wyszukanym prezentem!
- Ja zawsze noszę przy sobie
talizman od ciebie. I przynosi mi szczęście – wyjaśnił.
Właściwie to już mu przyniósł
szczęście. To znaczy, nie do końca był pewien czy jego uczucia są
odwzajemnione, ale przynajmniej była mu przychylna. O ile dobrze odczytywał sygnały
wysyłane mu przez Marinette.
- Postanowiłem więc zrobić
talizman dla ciebie… - dodał nieśmiało, nie doczekawszy się jej reakcji.
- Dzię… Dziękuję – szepnęła i
zarumieniła się.
Sam nie wiedział czy oczekiwał
właśnie takiej reakcji, czy może jakiejś innej. Ale po sposobie, w jaki
chwyciła bransoletkę, mógł się domyślić, że jednak jej się ten prezent
spodobał. Dało mu to niejako sygnał, że jako Czarny Kot powinien dać jej
prezent równie osobisty, jak ten talizman. Tylko co jeszcze mógłby jej dać
własnoręcznie wykonanego, prosto od serca?
Nieco strapiony dotarł późnym
wieczorem na balkon Marinette. Nie miał nic. Poza zerwanym z ogrodu kwiatkiem.
Nawet nie była to róża. Aż uśmiechnął się smutno pod nosem. Róża już chyba
zawsze będzie mu się kojarzyła z Biedronką. I złamanym sercem. A stokrotka?
- Czarny Kocie? – dobiegło
zdumione pytanie od strony klapy w podłodze.
- Cześć, Księżniczko. Nie
chciałem ci przeszkadzać w urodzinowej kolacji.
- Już po kolacji, Kocie. Późno
się zrobiło…
- Wiem, ja tylko na chwilę – usprawiedliwił
się.
Podeszła do niego i spojrzała
pytająco.
- Nie mam dla ciebie żadnego
prezentu, Księżniczko… - szepnął smutno, wręczając jej stokrotkę.
- Uratowałeś mnie dzisiaj. Czy
może być lepszy prezent? – uśmiechnęła się do niego i pogłaskała go po
policzku. – Dziękuję ci, Kocie.
I pocałowała go w policzek. A on
nagle się zarumienił.
---
Szalik dla Dwojga - cz. 17 <- Poprzednia część | Następna część -> Szalik dla Dwojga - cz. 19
Komentarze
Prześlij komentarz