Ciasno, że Kota nie wciśniesz? - cz. 28

W sobotni poranek Marinette obudziła się w cudownym nastroju, choć spała zaledwie kilka godzin. Nie mogli się rozstać ostatniej nocy, bo jak już jedno było zdecydowane na pójście spać, drugie właśnie nabierało ochoty na nowe pocałunki. Ostatecznie wystawiła Adriena za drzwi o trzeciej w nocy, informując go, żeby nie ważył się jej budzić przed dziewiątą. Roześmiał się tylko, pocałował ją w nos i uciekł do swojego pokoju, zanim dosięgnęły go jej ręce.
Spojrzała na zegarek i ze zdumieniem stwierdziła, że jeszcze nie było dziewiątej – ledwie po ósmej, a ona już nie spała. Jakim cudem była tak wyspana? Przeciągnęła się i wtedy usłyszała ciche pukanie do drzwi.
- Ekhm… proszę! – zawołała.
- Dzień dobry, Księżniczko! – przywitał się z szerokim uśmiechem Adrien.
- Siedziałeś pod drzwiami od świtu, czy jak? – zażartowała.
- Tikki powiedziała mi, że się obudziłaś – wyjaśnił, przysiadając na rogu jej łóżka.
- To straszne… Nasze kwami tak sobie będą fruwać teraz między pokojami i donosić o nas nawzajem?
Adrien roześmiał się i spojrzał na nią roziskrzonym wzrokiem.
- Myślę, że miała dość moich spacerów po pokoju w oczekiwaniu, aż się obudzisz.
- To nie Tikki miała tego dość… - wtrącił kwaśno Plagg, który wyfrunął z kieszeni chłopaka.
Marinette zachichotała.
- To jest totalnie nierealne, wiecie? – przyznała po chwili. – Zatrzęsienie kwami pod jednym dachem. Jeszcze się okaże, że sobie w czwórkę urządzacie imprezy za naszymi plecami… - dodała, mrugając w stronę Tikki, która uśmiechnęła się wymijająco w odpowiedzi.
- Wstawaj, Księżniczko! – Adrien podniósł się nagle i podszedł do wezgłowia. – Wisisz mi śniadanie, pamiętasz? – mrugnął do Marinette i pochylił się nad nią.
- Całowanie się z samego rana jest wysoce niehigieniczne… - mruknęła, odsuwając się od niego.
- Za późno… - szepnął z szerokim uśmiechem i ją pocałował.
A jak już zaczął, to już nie potrafił przestać, tym bardziej że jej ręce oplotły już jego kark i pociągnęły go w dół. Klapnął na brzegu i wsunął ręce pod jej plecy, żeby ją przyciągnąć bliżej. Nie opierała się, lecz przylgnęła natychmiast do niego, przez co na moment śniadanie całkowicie wyleciało mu z głowy.
- Lepiej uważaj, Księżniczko… - szepnął ostrzegawczym tonem po chwili.
- Sam zacząłeś – przypomniała.
- Nie mogłem się powstrzymać. Wyglądałaś tak rozkosznie.
- Jasne… Ja osobiście wolałabym, żebyś nie oglądał mnie takiej rozmemłanej.
- Ależ ty jesteś prześliczna, jak jesteś taka rozespana, pogmatwana i taka moja…
- Tak, szczególnie to bycie twoją wpływa na mój urok… - przewróciła wymownie oczami.
- Nieprawda. Kiedy byłaś chora, też wyglądałaś uroczo, a nie byłaś moja.
- Nie wmówisz mi, że jak byłam przeziębiona, w malignie i rozkaszlana, miałam choćby śladowe zasoby uroku!
- Nie takie znów śladowe… - odparł, uśmiechając się do niej znacząco. – Musiałem się zmuszać do tego, żeby wyjść, a nie gapić się na ciebie godzinami.
- Byłeś tu naprawdę? – spytała nagle, a kiedy zerknął na nią niepewnie, nie wiedząc, co miała na myśli, dodała: - Wtedy, kiedy mi powiedziałeś, że to tylko sen.
Zaśmiał się cicho i pogładził delikatnie jej policzek.
- Tak. Byłem tu naprawdę – przyznał wreszcie. – Tak mi weszło w krew nazywanie cię Księżniczką, że w końcu się wygadałem. I kiedy mnie przyłapałaś, jedyne, co mi przyszło do głowy to powiedzieć ci, że to tylko sen. Byłem przekonany, że mi nie uwierzyłaś, bo zaczęłaś mnie unikać od następnego dnia. Nas obu.
- Też mnie unikałeś.
- Dawałem ci czas. Przecież napisałem list.
- Jak Czarny Kot. Jako Adrien nie miałeś powodów. Chyba że tak przeżywałeś moje wyznanie…
- To też… - wyznał.  – I zamartwiałem się, że nie pasuję ci na Czarnego Kota.
- Powinnam ci była od razu odpisać… - szepnęła.
- Ja tam nie narzekam. Podoba mi się stan obecny. Nawet jeśli musiałem na to poczekać cztery dni dłużej, było warto.
- Też mi się podoba stan obecny… - szepnęła Marinette, ściskając dłoń Adriena.
- No, to wstawaj, Księżniczko! – podniósł się nagle. – Tylko głód jest w stanie wygonić mnie od ciebie… Nino z Alyą wspominali coś o smacznych śniadankach, którymi ich rozpieszczałaś, zanim wpadli na idiotyczny pomysł brania od ciebie pieniędzy za pokój.
- Och, Nino wcale nie był zachwycony tym pomysłem. Wolał śniadanka! – roześmiała się.
- A ja mam obiecane naleśniki. O ile dobrze pamiętam, mam po nich na zawsze porzucić moje amerykańskie nawyki.
- Jeszcze będziesz błagał o litość, Kocurze… - mruknęła niby-groźnym tonem, ale on tylko się zaśmiał i uciekł – jak wczoraj – z zasięgu jej rąk.
- Nie mogę się wprost doczekać, Moja Pani… - rzucił ze swoim firmowym, kocim uśmiechem, po czym ukłonił się z galanterią i wyszedł.
- Bój się, Kocie… - odgrażała się półgłosem Marinette, wyskakując z łóżka. – Niech no tylko cię dorwę…
Ubrała się w to, co miała pod ręką, po czym wypadła z pokoju. Adrien z szerokim uśmiechem już na nią czekał na barowym stołku przy blacie w aneksie kuchennym.
- Módl się, żebym nie dosypała arszeniku… - zagroziła.
- Nie zrobiłabyś tego! – śmiał się już otwarcie. – Nie po wczorajszym wieczorze. I nie przed dzisiejszym. Czeka nas randka, pamiętasz? Pierwsza z miliona… - mrugnął znacząco.
- A nie wspominałeś tam czegoś z jakimiś e-n-kami? – spytała z przekąsem, wyciągając w międzyczasie składniki na ciasto do naleśników. – Że coś-tam-coś-tam dąży do nieskończoności? Czy jak to tam było?
- Coś-tam-coś-tam… - powtórzył i znów się zaśmiał. – Jesteś urocza, Mari!
- Pochlebstwami nic nie załatwisz. Nie masz pewności, że nie dosypałam trucizny.
- Będę wiernie trwał przy tobie do samego końca! – obiecał uroczyście, na co ona przewróciła oczami i mruknęła: „Komediant!”
Dopiero po chwili, kiedy poczuł zapach smażącego się naleśnika, zorientował się, że Marinette zajęła go przekomarzankami, przez co zupełnie umknęły mu przygotowania śniadania. Liczył po cichu na podpatrzenie jej receptury, żeby zaskoczyć ją pewnego poranka naleśnikową niespodzianką. Tymczasem ona sprytnie przygotowała ciasto, zanim on się zorientował, że zaczęła w ogóle gotować.
- Jest bez arszeniku, przyrzekam… - zażartowała, stawiając przed Adrienem talerz z naleśnikiem posypanym cukrem pudrem i przyozdobionym połową cytryny.
- Mam taką nadzieję… - mrugnął do niej.
- Będziesz mi musiał zaufać.
- Zawsze, Moja Pani… - szepnął, wpatrując się jej w oczy.
- Smacznego!
Sięgnął po sztućce, ale zanim zdążył ukroić choćby kawałek, przerwała mu zdumionym okrzykiem. Zastygł w bezruchu i obserwował, jak Marinette sięgnęła po cytrynę, a następnie skropiła obficie cały talerz i spojrzała na niego wyczekująco. Ukroił kawałek i skosztował. Naleśnik był delikatny jak chmurka, zaś sok cytrynowy zmieszany z cukrem pudrem smakował wprost nieziemsko. To było jak objawienie. Patrzył zszokowany na Marinette, która widząc jego niemy zachwyt, uśmiechnęła się zwycięsko. Nachyliła się nad blatem i spojrzawszy mu z bliska w oczy, szepnęła:
- Błagaj o litość, Agreste…
Przełknął, nie przerywając kontaktu wzrokowego.
- Kocham cię – powiedział z zachwytem.
A jej zabrakło tchu.

---
Ciasno, że Kota nie wciśniesz – cz. 27  <-  Poprzednia część  |  Następna część  ->  Ciasno, że Kota nie wciśniesz – cz. 29

Komentarze

Popularne:

Rozdział 1 - "Na południe"

Ta Noc - cz.19

Ta Noc - cz.20

Ta Noc - cz.18

Ta Noc - cz.17