To tylko pozory - cz.22
(22) - Koncert
Marinette czuła, że zaraz pęknie jej głowa. Już nie mogła dłużej rozpaczać! Po konferencji prasowej ryczała jak głupia chyba przez godzinę i na nic się zdawały słowa pocieszenia Tikki. Dziewczyna miała świadomość, że mimo doskonałego przygotowania, dała się przyłapać na słabości. Jeśli ten wywiad obejrzy Gabriel Agreste, na pewno dopilnuje, żeby jego syn nie miał możliwości spotkać się z nią już nigdy w życiu.
Teraz jednak nadeszła pora, żeby
się ogarnąć. Za chwilę miała zacząć koncert. Fani na nią czekali, skandując
„LadyBug, LadyBug!” Nie mogła iść zawieść tylko dlatego, że miała złamane
serce! Tylko jak wykrzesać z siebie entuzjazm, jeśli jej dusza płacze –
zupełnie jak niebo nad Niceą...
Tikki zerknęła na nią z
niepokojem.
- Jak wyglądam? – spytała niepewnie
Marinette.
- Perfekcyjnie – odparła
menedżerka. – Pamiętaj, że jesteś LadyBug.
- Dzięki! Do zobaczenia po
drugiej stronie! – rzuciła na koniec ich stały żart, który towarzyszył im
niemal od początku jej kariery.
- Połam nogi!
Marinette wybiegła na scenę, a
tłum wydał z siebie entuzjastyczny ryk. Uwielbiała tę pozytywną energię fanów.
Dodawało jej to sił i odwagi. I skrzydeł. Od razu poczuła się jak ryba w
wodzie. Zupełnie jakby rzeczywiście weszła w skórę swojego alter-ego.
- Kto zamawiał deszcz w Nicei? –
zapytała LadyBug.
Odpowiedział jej zbiorowy wrzask.
- Jesteście gotowi na wspaniałą
zabawę?!
Fani chóralnie dali znać, że nie
obchodzi ich deszcz. Przyszli tu po to, żeby spędzić czas ze swoją idolką.
Uśmiechnęła się do swojego
zespołu i kiwnęła głową. Tuż przed koncertem, kiedy zobaczyli, co się dzieje z
pogodą, ustaliła niewielką zmianę w programie koncertu i zamiast piosenki, od
której zazwyczaj zaczynali, postanowili zacząć od „W deszczu”. Po pierwszych
akordach wiedzieli już, że był to strzał w dziesiątkę. Pisk się wzmógł, jak
tylko fani rozpoznali utwór.
Marinette poczuła, że to będzie
udany koncert. Udzieliła jej się pozytywna energia tłumu i dziewczyna choć na
moment zapomniała o swoich troskach. Coś ożywczego było w tej relacji, którą
miała z fanami. Nawet ten niespodziewany deszcz miał na nią zbawienny,
oczyszczający wpływ.
Śpiewanie było jak terapia, ale w
głębi serca wiedziała, że ta poprawa nastroju jest chwilowa – tyle, co potrwa
koncert. Może dlatego nie chciała go jeszcze kończyć. Poprosiła zespół o dwa
nadprogramowe bisy, choć wszyscy chcieli zadowolić publiczność tylko jednym –
obowiązkowym w repertuarze największym przebojem LadyBug, który zawsze
zostawiali na koniec.
- Przyszli dla nas… -
przekonywała muzyków gwiazda. – Mokną w tym deszczu prawie dwie godziny. Zróbmy
to dla nich…
Wszyscy wiedzieli, że tak trzeba.
Rzeczywiście, fani poświęcili wiele, nie tylko pieniądze na bilety. Warto było
odwdzięczyć się choć tym, żeby te dwie piosenki więcej im zagrać.
Jednak przed ostatnim bisem Tikki
wyraziła niepokój.
- Rozchorujesz się… - szepnęła,
zatrzymując Marinette za rękę.
- Jedna piosenka… - uparła się
dziewczyna, nasłuchując okrzyków fanów z widowni. – Zawsze nią kończymy. Wyjdą
rozczarowani, jeśli jej nie zagramy.
- Błagam cię tylko, żebyś nie
zrobiła nic głupiego.
- Nie skoczę ze sceny, obiecuję…
- uśmiechnęła się krzywo Marinette i wyszła na estradę na ostatni bis.
Jak zawsze publiczność powitała
ją wybuchem radości. A LadyBug naprawdę nie miała ochoty iść do domu, tylko
zostać tu z nimi.
Paul zaczął grać intro do jej
najpopularniejszej ballady „Nareszcie cię odnalazłam” i Marinette poczuła, że
mimo swojej obietnicy ma ochotę zeskoczyć do przemoczonych fanów i po prostu
się rozpuścić w tym deszczu. Usiadła na skraju sceny, mimochodem uśmiechając
się do siebie na myśl, że Tikki właśnie dostała zawału. Deszcz spływał jej po
rękach, po nogach. Ale to był dobry, ciepły deszcz. Zmywał z niej ten cały
smutek, który się w niej zagnieździł i którego powrót był nieuchronnie związany
z końcem koncertu.
Zaczęła śpiewać, kołysząc się, a
fani kołysali się z nią. Zazwyczaj przy tej piosence wyciągali swoje smartfony
i LadyBug śpiewała, patrząc na ocean poruszających się światełek. Ale dzisiaj
towarzyszył jej deszcz i tańczący las rąk. Wyciągnęła swoją rękę w ich stronę i
tak kołysali się razem przy piosence.
Raz czy dwa razy musiała
strzepnąć wodę z mikrofonu, ale to wszystko były drobiazgi. Najważniejsze było
to poczucie jedności z publicznością moknącą w deszczu. Jak zawsze – śpiewali z
nią refren. Jak zawsze – wzruszało ją to ogromnie. Jak zawsze – zaśpiewali dla
niej acapella ostatnie dwa wersy. Jak zawsze – targnęły nią niesamowite emocje,
gdy usłyszała ich chóralny śpiew.
Tym razem jednak gardło miała
ściśnięte dodatkowym wzruszeniem. Przez całą piosenkę myślała o Adrienie. Do
tej pory ta piosenka nie miała dla niej osobistego wymiaru. Od teraz już zawsze
będzie związana z nim. Tylko że bez happy endu…
I już. I koniec.
- Dziękuję wam, kochani! Dobrej
nocy! – pożegnała się, siląc się na entuzjazm, choć serce na nowo rozdarł jej
ból. Odpowiedziały jej brawa i chór głosów skandujący jej imię. Ale tym razem
to naprawdę był koniec koncertu.
Zeszła ze sceny całkiem
przemoczona. Tikki spojrzała na nią uważnie, ale nie nakrzyczała na nią w ogóle.
Szybko poprowadziła ją w stronę garderoby, wręczając po drodze ręcznik.
- Przebierz się szybko w coś
suchego, zanim się przeziębisz – poleciła. – Dopilnuję, żeby nikt ci nie
przeszkadzał.
- Dzięki, Tikki… - szepnęła
Marinette i zabrała się za energiczne wycieranie włosów.
Czuła się kompletnie wypompowana.
Wszystko, czego teraz potrzebowała, to suchych ubrań i filiżanki zielonej
herbaty…
––
Komentarze
Prześlij komentarz