To tylko pozory - cz.23
(23) - Adrien
Marinette weszła do garderoby, nie przestając wycierać włosów. Może i nie był to jej najlepszy pomysł z tym śpiewaniem w deszczu, ale czasami udzielała jej się energia fanów i dawała się ponieść emocjom. Oby teraz nie skończyło się to katarem albo zapaleniem gardła. Nie może stracić głosu przed targami Midem!
Nagle stanęła jak wryta. Przy
toaletce, na jedynym krześle w pomieszczeniu, siedział Adrien i przyglądał jej
się z uśmiechem.
- Cześć… - przywitał się
nieśmiało. Zupełnie jak przy ich pierwszym spotkaniu.
- Ty… Jesteś tu na-naprawdę? –
zająknęła się, nieświadomie robiąc krok w jego stronę, na co on od razu wstał z
krzesła i też zrobił krok w jej stronę.
- Nie jestem pewien. – Uśmiechnął
się i zakłopotany potargał sobie włosy.
- Ale… Jak? Czemu?
- Widziałem twój wywiad – wyrwało
mu się i oboje natychmiast zaczerwienili się po cebulki włosów.
- Aha… - mruknęła.
- I pomyślałem… - urwał, robiąc
jeszcze jeden krok. – Pomyślałem, że cię zapytam…
- O co? – spytała bez tchu,
podnosząc wzrok
- Czy to, co powiedziałaś, to
było naprawdę?
- Wystarczyło zadzwonić… -
Uśmiechnęła się lekko, sięgając dłonią do jego policzka.
- Tata zabrał mi telefon – wyznał, a ona się roześmiała.
- A ile ty masz lat?! Pięć?
- Nie znasz mojego ojca…
- I jakoś się nie palę do poznania go. – Skrzywiła się. – A poza tym
jest milion innych sposobów, żeby się ze mną skontaktować. Nino, Plagg…
- Nino też stracił telefon, a Plagg kategorycznie zakazał mi do ciebie
dzwonić. Przynajmniej ze swojego telefonu. A potem nie odebrałaś kwiatów ode
mnie i zacząłem się zastanawiać, czy mi to się to wszystko nie wydawało.
- Jakich kwiatów? – podchwyciła Marinette.
- Tamtego dnia, kiedy leciałem do Londynu, dopadłem na lotnisku
kwiaciarnię i wysłałem bukiet róż z liścikiem pod twój adres. Potem zadzwoniłem
tylko zapytać, czy został doręczony i dowiedziałem się, że nie odebrano
przesyłki.
- Zaraz, zaraz… - zastanowiła się, przypominając sobie pytanie
dziennikarza z konferencji prasowej. – Leciałeś do Londynu? Kiedy?
- Następnego dnia po naszym ostatnim… - zawahał się, nagle zmieszany. -
…spotkaniu. O świcie leciałem na sesję zdjęciową do Londynu. Ojciec mnie wysłał
niezwłocznie po zobaczeniu naszego zdjęcia.
- Mnie Tikki spakowała do Nicei tego samego dnia. Przy śniadaniu
pokazała mi tamten tabloid z artykułem Alyi. Godzinę później już byłyśmy w
drodze na lotnisko.
- To może dlatego moje kwiaty do ciebie nie dotarły… Przepraszam, że w
ciebie zwątpiłem. Przez chwilę myślałem, że po prostu ich nie przyjęłaś.
- Z pewnością bym je odebrała, Adrien. A cokolwiek było w tym liściku,
pewnie by mi zaoszczędziło tych paru smutnych dni…
- Tak mi przykro… Wszystko przez mojego ojca!
- Jakim cudem miał to zdjęcie o świcie?
- Miał je jeszcze tamtego wieczora. Zanim wróciłem do domu.
- Jak to możliwe?
- Jego macki sięgają bardzo daleko. Czasami mnie to przeraża, ilu ludzi
on zna. Dopiero tamtego wieczoru zrozumiałem, jak beznadziejny był ten cały
plan Plagga. Przecież jakakolwiek ustawka by się nie udała, bo mój ojciec
zdążyłby storpedować jakąkolwiek akcję z paparazzim, zanim jakiś by się do nas
zbliżył. Nawet Plagg nie zdawał sobie sprawy z powiązań mojego ojca. Pierwszy
raz w życiu widziałem, żeby tak się wystraszył.
- Podobnie jak Tikki. Nawet nie próbowała ratować sytuacji, tylko czym
prędzej uciekła z Paryża. Myślałam, że to już koniec. A tymczasem jesteś tutaj…
- Uśmiechnęła się do niego ciepło i znów pogładziła jego policzek.
- Musiałem przyjechać. Pewnych rzeczy nie powinno się mówić po raz
pierwszy przez telefon – wyznał, a jej nagle zabrakło tchu. – Przez
telefon też nie mogłabyś zrobić tego – dodał z czułym uśmiechem, dotykając jej
dłoni na swoim policzku. – Ani ja nie mógłbym zrobić tego… - szepnął na koniec,
pochylając się, żeby ją pocałować.
Wspięła się na palce i otoczyła
rękami jego szyję mocno, jak gdyby nie chciała go już nigdy wypuścić. Adrien
objął ją jedną ręką w talii, drugą zaś zanurzył w jej włosach. Nagle jakby
sobie przypomniał, że przecież ona wciąż jest przemoczona i – choć niechętnie –
oderwał się od niej.
- Powinnaś się przebrać, zanim
złapiesz katar… - szepnął wciąż z ustami przy jej ustach.
- Zapomniałam, że ty potrafisz
popsuć każdą zabawę… - zachichotała. – Ale masz rację. Powinnam się przebrać.
Daj mi dosłownie dziesięć minut. – Wspięła się na palce i pocałowała go krótko.
- Jakoś może przeżyję... –
zażartował, przesuwając kciukiem po jej policzku. – Twoja biedronka się
rozmazała... – mruknął tak samo, jak kiedyś w Wersalu, kiedy dotknął jej
rozpuszczonych włosów.
- To przez deszcz...
- Widziałem zza kulis, jak
siedziałaś na brzegu sceny. Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałem wtedy do
ciebie przybiec.
- Trzeba było przyjść.
- Twoja menedżerka mnie nie
puściła.
Marinette zaśmiała się, a raczej
chciała się zaśmiać, bo zamiast tego kichnęła.
- Musimy popracować nad twoją
asertywnością! – skomentowała.
- Najpierw to ty się musisz
przebrać! – zarządził Adrien, całując ją w policzek.
Odwrócił się i wyszedł z jej
garderoby. Usiadł na najbliższym pudle i zaczął się zastanawiać, ile czasu
potrwa te „dziesięć minut”. Natychmiast pojawiła się przy nim Tikki. Widocznie
musiała czekać w pobliżu na rezultat ich rozmowy.
- I jak? – spytała.
- Chyba będzie dobrze. –
Uśmiechnął się szczęśliwy. – Dziękuję, że mnie wpuściłaś.
- Nie zrobiłam tego dla ciebie,
tylko dla niej. Choć w tym momencie to zupełnie nieistotne.
- Miałabyś coś przeciwko, żebym
zabrał Marinette na spacer? – zapytał od razu, jakby bał się, że za chwilę
będzie za późno.
Tikki zerknęła na niego
niepewnie, ale wreszcie kiwnęła głową.
- Tylko odprowadź ją przed
północą...
Adrien spojrzał na zegarek i
zmarszczył brwi. Była jedenasta.
- To może być trudne... –
mruknął.
- Żartowałam! – Tikki poklepała
go po ramieniu. – Ale nie szwendajcie się za długo, bo jutro mamy spotkanie na
Midem. A chyba wciąż pada.
- Trochę nietypowa pogoda na Niceę,
co? – Adrien uśmiechnął się pod nosem. – Nie martw się. Mam parasol. Nie
pozwolę jej zmoknąć.
Menedżerka przygryzła wargę, żeby
się nie roześmiać. Ależ te dzieciaki były poczciwe! Aż wierzyć jej się nie
chciało, że z przypadku urodziło się coś tak wspaniałego, lecz delikatnego.
Trochę przypominało to rachityczną roślinkę, która wykiełkowała z pomysłu
Plagga. Teraz tych dwoje musiało o nią zadbać. Bez niczyjej pomocy.
Pocieszające dla Tikki było to, że Adrien już znalazł w sobie wystarczająco
dużo determinacji, żeby postawić się ojcu. To był dobry znak na początek. Co z
tego wyjdzie? Tego nikt nie umiał przewidzieć...
––
Komentarze
Prześlij komentarz