Ta Noc - cz.5
(5) – Inne Miraculum
Marinette bez trudu odnalazła
budynek, w którym kiedyś znajdował się salon medycyny chińskiej. Brakowało już
charakterystycznego szyldu, cała kamienica wyglądała na opuszczoną. Drzwi
wejściowe miały wybite szyby i poluzowaną klamkę. Ciężko było jednak ocenić,
czy zniszczeń dokonali dawno jacyś wandale, czy tajemniczy złoczyńca przed
kilkunastoma minutami.
Adrien chwycił mocniej dłoń
Marinette i wyprzedził ją o krok. Pierwszy wszedł na klatkę schodową,
osłaniając dziewczynę na wypadek jakiegoś zagrożenia. Puls przyspieszył im
obojgu i poczuli przypływ adrenaliny, jak podczas walk trzy lata temu.
Jednocześnie czuli się całkowicie bezbronni bez wsparcia swoich miraculów.
Drzwi do niegdysiejszego salonu
medycyny chińskiej były lekko uchylone. Adrien puścił dłoń Marinette i zatrzymał
ją gestem. Sam zaś ostrożnie wsunął się do pomieszczenia. Rozejrzał się uważnie
po pustym wnętrzu, ale nie dostrzegł żadnej czającej się postaci ani podejrzanego
cienia. Pewniejszym już krokiem wszedł do środka, a Marinette podążyła za nim,
zamykając za sobą drzwi.
W pokoju panował półmrok
rozproszony jedynie światłem wpadającym przez okna. Żadne z nich nie sięgnęło
do kontaktu w ścianie. Jeśli salon był obserwowany z zewnątrz, lepiej żeby
pozostawał w mroku.
– No to szukamy gramofonu… –
westchnęła Marinette.
– Ależ by mi się przydał teraz
Plagg. Widziałbym w ciemnościach!
– Musimy sobie poradzić bez
niego. Gorzej, bo nie widzę tamtej komody, na której stał gramofon! Nie jestem
pewna, czy dobrze zrozumieliśmy wskazówkę Wayzza…
– Na pewno powiedział o
gramofonie – przypomniał sobie Adrien. – I dopytywał się o jakiś kod. Nie wiem,
o co chodziło z tym kodem, ale na pewno musimy szukać gramofonu.
– Tylko gdzie? – jęknęła
Marinette. – Tu jest puściuteńko! Nie ma nawet złamanego krzesła ani zasłony,
za którą można by coś schować!
– Może któraś deska jest
obluzowana? – spytał z powątpiewaniem chłopak.
– Mamy zrywać podłogę? Oszalałeś?
– Nie traćmy nadziei, kochanie…
Wayzz nie wysłałby nas w ślepy zaułek. Mistrz musiał lepiej zabezpieczyć ślady
niż nam się wydawało…
– No, ale na logikę, Adrien…
Jeśli Wayzz zniknął jakieś pół godziny temu, to jakim cudem Mistrz zdążyłby
zdjąć opaskę, schować do gramofonu i jeszcze ukryć ten gramofon? Zaczynam coraz
mocniej wierzyć w to, że gramofon został przejęty przez złoczyńcę.
– Nadzieja umiera ostatnia… A ja
wolę dobrze przeszukać to pomieszczenie. Głowa do góry, Moja Pani. Wierzę w to,
że znajdziemy Wayzza!
Marinette spojrzała na chłopaka niepewnie.
Tyle razy podtrzymywał ją na duchu w chwilach zwątpienia! Teraz też postanowiła
mu zaufać i nie podupadać na duchu, tylko z nowym zapałem zabrała się za
przeszukiwanie pomieszczenia.
Obejrzeli wszystkie ściany i
nadepnęli każdą bambusową deskę na podłodze. Bez rezultatu. Nawet Adrien zwątpił
w sukces.
– Może jest gdzieś jakiś tajemny
przycisk? – myślała na głos Marinette. – No wiesz… Jak w obrazie z twoją mamą…
– głos ją zawiódł, jak za każdym razem, kiedy przypominała sobie tamtą
koszmarną noc sprzed trzech lat.
– Tu nie ma żadnych obrazów…
– Może w ścianie? –
zaproponowała, choć sama nie wierzyła w żadne ukryte drzwi ani schowki.
Rozdzielili się i zaczęli
przesuwać wzdłuż ścian, obmacując każdy skrawek ich powierzchni. Adrien czuł
podskórnie, że to wszystko przypominało szukanie igły w stogu siana. Nie
wierzył w to, że znajdą tajemny przycisk otwierający drzwi do sekretnego
pokoju, w którym będzie gramofon. Marinette miała rację – Mistrz nie miałby
czasu na schowanie Miraculum Żółwia w gramofonie, który następnie umieściłby za
ukrytymi drzwiami na tyle wcześnie, żeby jeszcze uciec przed złoczyńcą.
Bardziej prawdopodobne było, że porywacz przejął wszystko…
Doszedł właśnie do okna, podczas
gdy Marinette badała przeciwległą ścianę. Przesunął dłonią po futrynie i
parapecie, a następnie pod parapetem i na moment serce mu drgnęło z nadzieją. Pod
palcami wyczuł okrągły drobny kształt, chłodny w dotyku, jakby wykonany z
metalu. Wcisnął go i odwrócił się w stronę swojej dziewczyny, irracjonalnie
oczekując otwarcia się tajemnych drzwi tuż obok niej. Nic się jednak nie
wydarzyło. Przycisk jakby nie działał…
Adrien przyklęknął i zajrzał pod
parapet. Coś tkwiło między framugą a ścianą. Nie był to przycisk. Bardziej to
przypominało…
Wydał z siebie zduszony okrzyk i
nagle zabrakło mu tchu, a serce zaczęło bić jak oszalałe. Tak mu dudniło w
uszach z emocji, że nie usłyszał pełnego niepokoju głosu swojej dziewczyny, ani
jej szybkich kroków. Marinette uklęknęła obok niego i położyła mu dłonie na
ramionach, ale on nie zwrócił na to uwagi zaaferowany swoim odkryciem. Nadzieja
walczyła o prymat nad rozsądkiem. Powtarzał sobie, że mieli szukać gramofonu i
Miraculum Żółwia, że to niemożliwe, żeby…
Nie ustawał w próbach
wyciągnięcia okrągłego przedmiotu, który był wciśnięty pod parapetem. Palce
pianisty, które jeszcze chwilę temu zawiodły go przy guzikach sukienki
Marinette, teraz na coś się przydały. Metal wreszcie ustąpił i wyskoczył gładko
z ciasnej kryjówki. Okrągły, jakże znajomy przedmiot wylądował na dłoni
Adriena.
– O mój Boże! – wyrwało się
Marinette.
Patrzyła jak osłupiała na
znalezisko chłopaka.
– To… niemożliwe… – wykrztusił
Adrien po chwili.
Z wahaniem, jakby wciąż nie
wierząc w to, że działo się to naprawdę, wsunął pierścień na palec. Z
pierścienia wydobyła się świetlista kula, z której chwilę później wyłonił się
maleńki czarny kot, Plagg. Kwami ziewnęło przeciągle i rozejrzało się wokół. Gdy
zatrzymało wzrok na twarzy Adriena, jego zielone oczy rozszerzyły się jakby w
radosnym zaskoczeniu, ale chwilę później zmrużyły się w maleńkie szparki. Potem
Plagg odwrócił wzrok i rzucił kwaśno:
– A stawiałem na to, że mnie nie
znajdziecie…
Adrien zerknął zaskoczony na
Marinette. Wzruszenie, które dławiło go od chwili, kiedy zorientował się, co
znajdowało się pod parapetem, nagle zostało wyparte przez rozczarowanie.
Dlaczego myślał, że Plagg choć trochę się za nim stęsknił? I dlaczego tak
bolało odkrycie, że ta rozłąka nic nie znaczyła dla jego kwami?
– Może Tikki też tu jest? –
szepnęła Marinette z nadzieją i zerwała się na równe nogi.
– Na pewno jej tu nie ma –
odpowiedział jej Plagg, fruwając po pustym pokoju. – Mam wam przekazać
wskazówkę – dodał oficjalnym tonem.
Adrien wciąż klęczał w tym samym
miejscu z opuszczoną głową, nie mogąc wydobyć słowa. Przez ostatnie trzy lata
nie było dnia, żeby nie tęsknił za tym małym sarkastycznym kocurkiem. A kiedy
znów się spotkali… Nie, to było jak najgorszy koszmar!
– Wskazówkę? – powtórzyła
Marinette i spojrzała na Plagga wyczekująco, ale kwami zatrzymało się w
odległym kącie i wpatrywało w Adriena z wyrzutami sumienia wypisanymi na
obliczu.
Dziewczyna zerknęła na swojego
chłopaka, a potem przyklęknęła i objęła go mocno. Adrien instynktownie wtulił
się w jej szyję. To pomagało za każdym razem! Tu czuł się bezpiecznie i
komfortowo. Na tyle, żeby nie wstydzić się tej łzy, która spłynęła mu po
policzku, a potem po szyi Marinette. Kiedy dziewczyna to poczuła, objęła go
jeszcze mocniej i zanurzyła dłoń w jego włosach, delikatnie je głaszcząc.
– Ykhm… – chrząknął zakłopotany Plagg,
przylatując bliżej. – No, tego… – zaczął nieskładnie, a kiedy Adrien zerknął na
niego ukradkiem, wciąż wtulony w Marinette, kwami z wyraźnym już smutkiem w
oczach przyleciało do twarzy swojego właściciela. – No przecież wiesz,
dzieciaku, że nie chciałem… – mruknęło, ocierając łzę z policzka chłopaka. – Ech…
Jestem bóstwem zniszczenia i chaosu! Nie wypada mi okazywać radości! –
próbowało się usprawiedliwić.
– Nawet kiedy po latach spotykasz
przyjaciela? – zapytał Adrien.
– Przede wszystkim wtedy!
– zastrzegł Plagg. – Muszę dbać o reputację!
– Twoja reputacja nie ucierpi, bo
jesteś wśród przyjaciół… – szepnęła Marinette.
– Ja tam wolę nie ryzykować… Tikki
nie da mi żyć, jak się dowie, że się tu rozklejam. O co to to nie! – zaperzyło
się kwami, ale po chwili przytuliło się do policzka swojego właściciela.
Adrien znów poczuł tę samą falę
wzruszenia, jak wtedy, kiedy znalazł pierścień. Zerknął uszczęśliwiony na swoją
dziewczynę, a ona poczuła napływające łzy do oczu.
– No i dlaczego płaczesz,
Fiołeczku? – mruknął Plagg w stronę Marinette, odrywając się od twarzy
chłopaka. – Widzicie, do czego prowadzi rozklejanie się? Brać się do roboty, a
nie ryczeć jak kot nad przejrzałym camembertem! A propos sera… – zawiesił głos
znacząco. – Nie miałbyś dla mnie czegoś dobrego? – zerknął z nadzieją na
Adriena.
Chłopak uśmiechnął się szeroko i
sięgnął do kieszeni. Kwami z wahaniem podfrunęło do dłoni swojego właściciela i
porządnie obwąchało ser.
– Jeśli masz go tam od trzech
lat, to ja się tego nie tykam! – zastrzegło. – Camembert należy spożywać do
tygodnia od produkcji! Nie po to żyję tyle tysięcy lat, żeby umrzeć na rozstrój
żołądka!
– Nie martw się, Plagg… Zabrałem
go z domu Marinette nie dawniej niż pół godziny temu.
– I teraz zaczynasz mówić z
sensem! – kwami skomentowało z radością i wrzuciło przysmak do pyszczka. – Jak
dobrze, że po latach nauczyłeś się planować!
– To planowanie mi raczej bokiem wychodzi…
– mruknął Adrien, a jego dziewczyna roześmiała się. Oboje pomyśleli o tym, jak
jeden złoczyńca zrujnował ich plany na dzisiejszy wieczór.
– No! – rzucił Plagg już innym
tonem. – Skoro już sobie wyjaśniliśmy to i owo… Czas na wskazówkę!
– Czy ona doprowadzi nas do
Tikki? – spytała Marinette z nadzieją.
– Nie mam pojęcia… – odparło
kwami.
– Oby ta wskazówka była lepsza
niż poprzednia… – wtrącił Adrien. – Wayzz wprowadził nas w błąd. Mieliśmy
znaleźć gramofon i Miraculum Żółwia… Coś się Mistrzowi pomyliło…
– Nic się nie pomyliło. To była
celowa zmyłka – wyjaśnił Plagg. – Mistrz się zabezpieczył na wypadek gdyby złoczyńca
przejął Miraculum Żółwia. Dlatego Wayzz otrzymał fałszywe wskazówki, żeby
utrudnić pościg za szkatułą z miraculami. Mistrz Fu czekał do ostatniej chwili,
żeby porzucić miraculum, a to zwiększało ryzyko, że złoczyńca je znajdzie.
– Poprosimy o tę wskazówkę! – przypomniała
Marinette.
– Wiem tylko, że mam wam
powiedzieć: „Każda historia ma swój początek i swój koniec.” Cokolwiek to
miałoby znaczyć…
– Nic więcej Mistrz nie
powiedział? – spytał rozczarowany Adrien.
– Nie mógł. Zabezpieczył się na
wszelki wypadek. Gdyby przejął mnie złoczyńca i zaczął wypytywać, to nawet jeśli
w końcu by mnie złamał, nic by mu ta podpowiedź nie pomogła. Nie mam pojęcia, o
co w tym chodzi.
– Mistrz powiedział do nas te
słowa, kiedy zabierał nam miracula… – szepnęła Marinette i jej oczy zaszkliły
się na wspomnienie tamtej chwili.
– Mnie nie pytaj, byłem
nieprzytomny! – przypomniało z urazą kwami.
– A co miał na myśli, przekazując
te słowa Plaggowi? – zastanawiał się Adrien. – Że zostawił twoje miraculum pod
parapetem u mnie w pokoju?
– Niewykluczone… – odpowiedziała
z wahaniem Marinette. – Mistrz z pewnością w tej wskazówce chciał ukryć kolejną
lokalizację. A twój pokój to jedyne miejsce, które mi przychodzi do głowy.
Oczywiście poza… ykhm… – chrząknęła, jak zawsze kiedy przypominała sobie o
ostatniej rozmowie z ojcem Adriena – … poza kryjówką Władcy Ciem… Ale mam
nadzieję, że tam się Mistrz Fu nie zapuszczał. Nie chcę tam wracać…
– Jeśli nie sprawdzimy, to się
nie dowiemy… – Adrien wstał wreszcie z podłogi i zwrócił się do dziewczyny: – Dobrze,
kochanie! Lecimy do mnie w takim razie.
– Kochanie?! – powtórzył Plagg z
kwaśną miną. – To teraz będziecie misiaczki-pysiaczki?
Adrien wymienił spojrzenia z Marinette
i zgodnie wybuchnęli śmiechem, na co kwami wymownie przewróciło oczami i
pokazało im język.
– Tylko żadnych akcji w kostiumie
Czarnego Kota, bo zatruję ci resztę życia! – zastrzegło, co jeszcze bardziej
rozbawiło parę superbohaterów.
– Wcześniej mi to nawet do głowy
nie przyszło! – wykrztusił wreszcie chłopak. – Ale twoja sugestia zaczyna mi
się podobać, więc kto wie? – Mrugnął do kwami, a Marinette zachichotała. – To
jak, Moja Pani? Gotowa?
Dziewczyna kiwnęła głową, a
Adrien uroczyście wyszeptał słowa, których tak mu brakowało przez ostatnie trzy
lata:
– Plagg, wysuwaj pazury!
---
Ta Noc – cz.4 <- Poprzednia część |
Następna część -> Ta Noc – cz.6
Komentarze
Prześlij komentarz