Ta Noc - cz.6
(6) – Każda historia ma
swój koniec i początek
Marinette nie mogła oderwać
wzroku od swojego chłopaka po tym, jak już przybrał postać Czarnego Kota. Pamiętała
z dawnych lat, jak wyglądał jej partner, ale teraz sporo się zmieniło. Adrien
dorósł, zmężniał, a jego kostium – jakby przekornie chłopak chciał się z nią
podrażnić – tylko uwydatniał mięśnie na jego ramionach i torsie. Zaschło jej w
gardle. Godzinę temu ściągała mu z tych ramion koszulę!
– Potraktuję to jako komplement…
– szepnął Czarny Kot, podchodząc do dziewczyny z uwodzicielskim uśmiechem.
– Zrobiłeś to specjalnie! – odparła
z wyrzutem, trącając go palcem wskazującym w tors.
– Warto było choćby po to, żeby zobaczyć
zachwyt w twoich oczach! – Mrugnął do niej porozumiewawczo, po czym dodał
przekornie: – Choć nie jestem do końca pewien, czy to zachwyt widziałem, czy
może… – znacząco zawiesił głos. Oboje wiedzieli, co miał na myśli. I oboje
wiedzieli, że miał rację.
– Plagg cię zabije, jak nie
przestaniesz! – szturchnęła go delikatnie. – Lepiej więc wyłącz tryb
uwodziciela i lećmy po Tikki.
– Już widzę, że zapłacę wysoką
cenę… – westchnął.
– Słucham? – nie zrozumiała.
– Znając ciebie, odegrasz się na
mnie za ten kostium i wybierzesz sobie taki, że sam widok mnie zabije. A nawet
jeśli nie zabijesz mnie samym wyglądem, to Plagg zmasakruje mnie za to, co
zrobię zaraz potem.
– Postaram się więc wybrać bardzo
nietwarzowy, bardzo nieobcisły i bardzo nierozpalający twojej wyobraźni
kostium.
– Habit czy worek po ziemniakach?
– parsknął śmiechem.
– Może sukienkę z milionem
guzików? – Uśmiechnęła się przekornie. – Mam parę minut na zastanowienie się.
Lećmy, Kotku! Tikki czeka!
Chwycił ją na ręce i wybiegł z mieszkania,
które kiedyś było schronieniem Mistrza Fu. Nie wiedzieli, czy dobrze odczytali
wskazówkę podaną przez Plagga, ale jeśli kwami miało rację, Mistrz zabezpieczył
się na okoliczność przejęcia Miraculów przez złoczyńcę i specjalnie podał
wskazówki, które były zrozumiałe tylko dla superbohaterów.
Kiedy Czarny Kot odbił się od
ziemi, poczuł taką euforię, jak nigdy wcześniej. Nagle ze zdwojoną siłą uderzyła
go świadomość, jak bardzo brakowało mu supermocy i broni, jaką był koci kij. Krew
dudniła mu w skroniach i sam nie był pewien czy to z powodu odzyskania
Miraculum, czy może z powodu słodkiego ciężaru w ramionach. Marinette wtuliła
się w niego, starając się przyjąć pozycję, która nie będzie go spowalniała w
biegu po paryskich dachach. Osiągnęła jednak efekt przeciwny do zamierzonego,
bo Czarnemu Kotu zabrakło tchu, jak tylko poczuł na szyi oddech swojej
dziewczyny.
– Kochanie… – szepnął,
przystanąwszy na jednym z dachów. – Nie utrudniaj…
– Mam przestać oddychać? –
zaśmiała się, chuchając mu w gdzieś w okolice ucha. Poczuł dreszcz przebiegający
mu wzdłuż kręgosłupa. Wypuścił ją delikatnie z objęć. Bezpieczniej było ją na
chwilę odsunąć od siebie.
– Też musisz wyłączyć tryb
uwodzenia, Moja Pani – wykrztusił z trudem. – Albo nigdy nie dotrzemy do Tikki…
– No, ale jak mam się opanować.
Zrobiło się z ciebie niezłe ciacho… – przekomarzała się, przesunąwszy dłonią po
jego torsie.
– Zawsze było ze mnie niezłe
ciacho. To ty się uparłaś tego nie zauważać! – przypomniał i spojrzał jej w
oczy.
– Czyżbym dostrzegała w twoich
oczach zachwyt, czy może… – zaczęła, odwołując się do jego słów sprzed paru
minut.
– Raczej to drugie… – szepnął i
pocałował ją z pasją. To by było na tyle, jeśli chodzi o trzymanie jej na
dystans…
Marinette natychmiast
odpowiedziała na jego pocałunek, przyciągając go jeszcze bliżej do siebie i
wsuwając dłoń w jego rozczochrane włosy. Pełen zadowolenia pomruk wyrwał się z
jego piersi. Objął dziewczynę mocniej i podniósł, a ona oplotła jego biodra
nogami. O ile to było możliwe, znalazła się jeszcze bliżej. A wciąż im było
mało!
Ręka Czarnego Kota sunęła po
udzie Marinette, a jego usta zaczęły wędrówkę po jej szyi. Jej dłonie mierzwiły
jego włosy, przyciągając jego głowę w sposób wyraźnie wskazujący kierunek, w
jakim powinny zmierzać jego pocałunki.
– Och, Kocie… – westchnęła, a on
oderwał się od jej szyi i spojrzał na nią.
Oczy miała przymknięte, a usta
rozchylone. W normalnych okolicznościach natychmiast przystąpiłby do
kontynuacji tego, co właśnie przerwał. Ale to nie były normalne okoliczności…
– To nie jest dobry wieczór na
powrót do superbohaterskiego życia… – mruknął. – Za długo zwlekaliśmy…
I tylko pozornie to, co
powiedział, było bez sensu. Oboje wiedzieli, że niezrealizowany plan na wieczór
będzie ich prześladował przez całą noc. Spojrzeli na siebie rozpalonym wzrokiem,
starając się uspokoić oddechy. Marinette powoli zsunęła się z jego bioder i strzepnęła
sukienkę.
– Wiesz… Nie sądziłam, że tak
łatwo stracimy nad sobą kontrolę… – przyznała.
– Trudno mi się oprzeć, wiem… –
Uśmiechnął się szelmowsko.
– Nieśmiało ci przypominam, że to
ty zacząłeś całować mnie.
– A ty wcześniej dmuchałaś mi w
szyję i ucho, uwodząc mnie, podczas gdy tak dzielnie niosłem cię przez pół
Paryża! Równie dobrze mogłabyś się wybrać z zapałkami do lasu podczas suszy…
– W porządku, już nie będę
sprawdzać granic twojej samokontroli! – rzuciła Marinette lekko urażonym tonem.
– To nie tak, kochanie… –
szepnął, robiąc krok w jej stronę. Objął ją w pasie i przyciągnął do siebie. – O
niczym innym nie marzę, jak o kontynuacji tego, co zaczęliśmy… Ale mamy zadanie
do wykonania. Musimy uratować przyjaciela…
– Wiem, Adrien. Wiem… – szepnęła
Marinette i pogłaskała go po policzku. – Znajdźmy Tikki, szkatułę i Mistrza. I
nie doprowadźmy Plagga do szału. Nie chciałabym, żeby ci uprzykrzył życie z powodu
akcji, których wyraźnie ci zakazał… – Uśmiechnęła się znacząco, a Czarny Kot
tylko się roześmiał na wspomnienie słów rozeźlonego kwami.
– Też wolałbym tego uniknąć. Choć
nie ukrywam, że kiedy patrzę na ciebie, to nawet Plaggowy kotaklizm mi
niestraszny…
– Przestań kusić! – żachnęła się.
– Potrzebujemy Tikki i następnej wskazówki. Jak dobrze nam pójdzie, to może
przed świtem uda nam się dokończyć to, co zaczęliśmy.
– Szybka jesteś! – zaśmiał się. –
Naprawdę sądzisz, że do rana uwiniemy się ze znalezieniem Mistrza Fu i pokonamy
porywacza?
– Porywaczkę – poprawiła go. – Na
razie nie mamy nawet pojęcia, kogo szukamy. Szczerze mówiąc, nie sądzę, żeby
nam się udało dotrzeć do niej dzisiaj. Ale bardzo chciałabym chociaż znaleźć
szkatułę i Wayzza. Wtedy przynajmniej będę miała pewność, że złoczyńca ich nie
przejmie. Kimkolwiek jest, wolałabym, żeby nie zdobyła Miraculum Żółwia, bo
będziemy mieć znacznie cięższą przeprawę…
– Lećmy więc, Moja Pani. Miejmy
nadzieję, że dobrze odgadliśmy miejsce wskazane przez Plagga.
Chwycił ją ponownie na ręce i
ruszył w stronę swojego domu. Przez całą drogę zastanawiał się, jak dostaną się
do środka, bo od kiedy Mistrz Fu odebrał mu Miraculum Czarnego Kota, nie
zdarzało mu się zostawiać uchylonego okna w pokoju. W dodatku, nie planował
wracać dzisiaj na noc do domu… Okno z pewnością było zamknięte.
– Jeśli wejdziemy drzwiami,
dorwie nas mama… – mruknął bardziej do siebie niż do Marinette. – Nie spodziewa
się mnie o tej porze… Zacznie dopytywać…
– Bądźmy dobrej myśli… Może
będzie już spała?
– Znając mojego pecha, wątpię…
No, ale nie mamy wyjścia. Oknem nie wejdziemy… Trzymaj się, kochanie! –
zapowiedział i wylądował w zaułku obok ogrodzenia posiadłości. – Czas na
detransformację… Plagg, chowaj pazury!
Kwami natychmiast pofrunęło do
kieszeni Adriena, chłopak zaś wziął Marinette za rękę i ruszył szybkim krokiem
w stronę bramy wejściowej. Przemknęli przez dziedziniec i niezauważeni dotarli
do drzwi wejściowych. Adrien uchylił je ostrożnie i wsunął się do środka, prowadząc
swoją dziewczynę za rękę. Byli już w połowie dystansu między wejściem a
schodami do pokoju, kiedy boczne drzwi prowadzące kiedyś do biura Gabriela
Agreste’a otworzyły się, wpuszczając w półmrok holu smugę światła.
– Wcześnie wróciłeś… –
powiedziała cicho Emilie.
– Dobry wieczór, mamo! –
przywitał się Adrien z uśmiechem, choć przez myśl przeszło mu niecenzuralne
słowo. Co za pech!
– Dobry wieczór, Emilie! –
pospieszyła z powitaniem Marinette. Po trzech latach przywykła już do zwracania
się do pani Agreste po imieniu, ale początki były dość krępujące.
– Miło cię widzieć, Marinette! –
oczy mamy Adriena zabłysły w nagłym zrozumieniu. – Już was nie zatrzymuję! –
powiedziała serdecznie i zaśmiała się pod nosem.
Młodzi wymienili spojrzenia. Czy
oni naprawdę byli tacy przewidywalni?! Nie czekali jednak na dodatkowe
komentarze ze strony Emilie. Małe niedomówienie było im bardziej niż na rękę!
Przynajmniej mama nie będzie zawracała sobie głowy zaglądaniem do pokoju syna
przed świtem i nawet nie zauważy, że zniknęli na całą noc.
– Dobranoc, mamo! – powiedział
Adrien, próbując opanować zniecierpliwienie w głosie.
Poniósł w tym zakresie sromotną
porażkę, co jeszcze bardziej rozbawiło Emilie. Wybuchnęła tym swoim srebrzystym
śmiechem i machnęła im ręką na pożegnanie, po czym zawróciła do gabinetu i
zamknęła za sobą drzwi. Zanim dotarli na półpiętro, usłyszeli chóralny wybuch
śmiechu w gabinecie – najwyraźniej mama Adriena spędzała wieczór w towarzystwie
Nathalie Sancoeur. Zerknęli na siebie zaskoczeni, ale nie mieli czasu na
zastanawianie się, co to mogło znaczyć. Pilniejsze było znalezienie Tikki, szkatuły
i Mistrza Fu.
Pospiesznie udali się do pokoju
Adriena. Może i mama nie zamierzała im przeszkadzać do rana, ale na wszelki
wypadek porządnie zamknęli za sobą drzwi.
– No to szukamy… – westchnęła
Marinette.
– Wiem, że zabrzmi to banalnie,
ale ja zacząłbym od okolic okien! – zaproponował Adrien.
– Naprawdę myślisz, że Mistrz Fu dwa
razy skorzystałby z takiej samej kryjówki? – dziewczyna zapytała z
powątpiewaniem, ale podeszła do oszklonej ściany i przyklęknęła w lewym kącie,
badając podłogę i dolną framugę.
– To bardzo miłe z twojej strony,
Fiołeczku, że pokładasz tak wielkie nadzieje w kreatywności Mistrza… – wtrącił
Plagg, który wydostał się z kieszeni swojego właściciela i zaczął latać po
pokoju. – Podejrzewam jednak, że Mistrz nie miał zbyt wiele czasu na szperanie
po bardziej wymyślnych zakamarkach i pewnie wcisnął kolczyki w miejsce, które
miał pod ręką.
– Pomożesz, Plagg? – spytał
Adrien, który już sprawdzał prawy narożnik oszklonej ściany. Okna sięgały do
samego sufitu, więc pomoc kwami byłaby nieoceniona.
– No nie wieem… – ziewnął Plagg.
– Zjadłbym coś.
– Jeśli sprawdzisz okna od góry,
szybciej znajdziemy kolczyki, a ja będę mógł ci zamówić świeżą porcję camemberta.
Jeśli nie pomożesz, to będę musiał się przemienić w Czarnego Kota i samemu
sprawdzić te okna. A to oznacza, że nie dostaniesz sera…
– Kiedy ty się, dzieciaku,
nauczyłeś się szantażu?! – zdumiało się kwami.
– Spieszy mi się, to chwytam się
brzytwy… Jak tonący…
– Taa, tonący. Chyba napalony,
młokosie! – zarechotał Plagg. – Jakbyście tylko widzieli tę płonącą aurę wokół
was, to pewnie spalilibyście się ze wstydu!
– Nie czas na żarty! – skwitował
Adrien. – Pogadamy sobie o aurach, kiedy wyrwiemy Mistrza Fu z łap tego
porywacza. Porywaczki, znaczy się… A teraz pomógłbyś może trochę!
– No już dobrze, dobrze… – kwami
mruknęło, siląc się na znudzony ton. – Oby ten cały ser był tego wart!
I poleciał sprawdzać ramy okien
pod sufitem.
Po półgodzinie musieli się
pogodzić z porażką. Po sprawdzeniu każdej framugi okiennej, przylegających
ścian i podłogi nie natknęli się nawet na ślad kolczyków. Adrien z niepokojem
zerknął na swoją dziewczynę, która siedziała na ziemi bez słowa wpatrzona w
okno. Przypomniał sobie rozczarowanie, jakie poczuł po szorstkim powitaniu
Plagga. Marinette musiała czuć się jeszcze gorzej, gdy nadzieja na rychłe
spotkanie z Tikki zgasła. Tak bardzo chciał jej pomóc. Tak bardzo chciał dać
jej to, czego chciała… Nie miał jednak pomysłu, co jeszcze można by zrobić.
– Może źle zrozumieliśmy
wskazówkę? – szepnął, przyklękając obok dziewczyny.
– Mistrz Fu powiedział te słowa
tu, w tym pokoju… – przypomniała zmęczonym głosem. – Staliśmy w trójkę i
patrzyliśmy na nasze nieprzytomne kwami. Pamiętam, jakby to było wczoraj.
Pamiętam każdą łzę, która spłynęła po moim policzku, kiedy ściągałam kolczyki. Staliśmy
tam właśnie… – Machnęła ręką w stronę kanapy, a jej oczy znów wypełniły się
łzami. Odwróciła wzrok do okna i zamilkła.
Adrien w milczeniu gładził ją po
ramieniu i gapił się w miejsce, które wskazała przed chwilą. W głowie zalęgła
mu się pewna myśl, ale bał się ulec nadziei, którą obudziło wspomnienie
Marinette. A co jeśli chodziło o inną kryjówkę?
Wstał, całując w przelocie ramię
dziewczyny. Zerknęła na niego zdumiona. Patrzyła jak chłopak zdecydowanym
krokiem podszedł do kanapy i zaczął sprawdzać poduszki i wgłębienia. Nawet
Plagg przyleciał bliżej zaintrygowany. Zupełnie jakby wszyscy oczekiwali cudu,
a jednocześnie bali się zaufać nadziei.
Po chwili palce Adriena znieruchomiały, napotykając twardy, niejako podwójny, przedmiot pomiędzy siedziskiem kanapy a jej oparciem. Każda historia ma swój początek i koniec. Ale teraz zakręciła koło. Marinette znów poczuła łzy w oczach, kiedy Adrien złożył w jej dłoni dwa kolczyki – czerwone w czarne kropki, jak dwie maleńkie biedronki…
---
Ta Noc – cz.5
<- Poprzednia część |
Następna część -> Ta Noc – cz.7
Komentarze
Prześlij komentarz